niedziela, 13 października 2013

Z pamiętnika studentki medycyny #2



Za oknami żółto-czerwono-brązowo- zielono, sąsiadki wstają wcześnie rano, żeby zamieść podjazd z opadłych liści, a ostatnia notka na blogu pojawiła się dokładnie 3 tygodnie temu. Niewyspanie, brak czasu na cokolwiek, już nie wspominając o braku sił na cokolwiek!, wyczekiwanie z utęsknieniem na piątek – wszystko wskazuje na to, że rok akademicki już się zaczął.

Trzeci rok studiów medycznych jest dla mnie czasem wielkich zmian. Moja grupa studencka, której od roku przewodniczę, powiększyła się o trzynaście obcych mi osób. Jak to określają znajome, jestem dość aspołeczna (choć bardziej pasowałoby tu słowo „introwertyczna”), a do tego nie dbam o konwenanse. Jak coś mi się nie podoba, jak ktoś mi przeszkadza w wykonywaniu obowiązków, jak kłóci się ze mną, choć nie ma racji – walę prosto z mostu, bez ogródek, co myślę. Dlatego dla ludzi, którzy nie są do mnie przyzwyczajeni i znają dopiero od kilku dni, mogę wydawać się total bitch.

Nowi ludzie w grupie to oczywiście nie wszystko. Wreszcie na trzecim roku wychodzimy z dusznych sal wykładowych i wchodzimy do śmierdzących środkami dezynfekującymi sal chorych na oddziale szpitalnym. Wreszcie mamy kontakt z prawdziwymi pacjentami, którym naprawdę coś dolega. Z ludźmi, którzy zgłosili się do szpitala z konkretnego powodu (lub trafili tam po wezwaniu karetki) w celu wyleczenia bądź zdiagnozowania przyczyny ich niedomagań. A tu nagle przez drzwi wlewa się niezidentyfikowana grupa białych kitli, które swoimi niewprawnymi ruchami i przerażeniem w oczach raczej nie budują wrażenia bezpiecznego profesjonalizmu. Tak, tak, to właśnie my, studenci. Bierzemy jednego pacjenta na grupę trzy- lub sześcioosobową i przez bite półtora godziny oglądamy, obmacujemy, opukujemy i osłuchujemy. Wciskamy nasze dłonie głęboko w powłoki brzucha chorego, przykładamy stetoskopy gdzie tylko się da, nasze palce wędrują od czubka głowy aż po palce stóp, latarkami zaświecimy w oczy, uszy, jamę ustną. Każemy nabrać powietrza, wstrzymać, wypuścić powietrze, zgiąć kolana, wyprostować, wyszczerzyć zęby, zmarszczyć czoło, dotknąć nosa palcem, przejść się z zamkniętymi oczami, stanąć z rękami wyciągniętymi przed siebie, obracać głową, wodzić wzrokiem za palcem i wiele, wiele innych… W wywiadzie z pacjentem wyciągamy każdy najmniejszy szczegół, wstydliwe tajemnice nie umkną przed naszym krzyżowym ogniem pytań. Czy pan/i pali? Pije? Ile dziennie? Czy bierze pan/i leki? Jakie? Ale czy systematycznie? Nie?? A dlaczego? A stolec był? Kiedy? Czy biegunki lub zaparcia może? Ma pan/i braki w uzębieniu, był pan u dentysty? A ta blizna pod lewym łukiem żebrowym?...

Zdaję sobie sprawę, iż dla pacjenta sytuacja nie jest wtedy komfortowa. Ale wszystko o nim musimy wiedzieć. My, jako studenci później odpytywani z wyników badania przez asystentów i profesorów, oraz lekarze, którzy przecież muszą wiedzieć co choremu dolega. Student też jest nieśmiały, ogołocenie obcej osoby z jej spraw najintymniejszych nie jest dla niego (jeszcze) rutyną.

Na koniec największa zmiana, która nadeszła wraz z rozpoczęciem trzeciego roku studiów. Przeprowadzka do akademika. Do tej pory (praktycznie od pierwszej klasy liceum) codziennie pokonywałam odległość 20 km pociągiem, jednak o ile w szkole średniej usprawiedliwienie spóźnienia przez rodziców lub kartką z PKP o treści „Pociąg relacji… w dniu …. spóźnił się x minut”, o tyle na studiach spóźnialscy nie są wpuszczani na salę. Biorąc jeszcze pod uwagę kulejący rozkład jazdy i nieustanne modernizacje (jak to ładnie brzmi!) pociągi zwyczajnie kursują jak im się podoba, co mnie nie bardzo już odpowiada. I tak, po 21 latach zamieniłam ciepłe, domowe pielesze na typowo studenckie życie w akademiku. Chcesz obiad? To sobie zrób! Brak czystych naczyń? To sobie umyj! Lodówka pusta? Idź zrób zakupy! Brak kasy na koncie? To dzwoń z błaganiem do rodziców i tłumacz się, na jakie pierdoły wydałeś ostatnie kieszonkowe!

Przyznaję, że ostatnia sytuacja jeszcze mi się nie zdarzyła ;) Spanie w zatyczkach i opasce na oczy stało się moją codziennością, ale poza tym podoba mi się życie wśród studenckiej gawiedzi. Nasz uniwersytet prowadzi też program zagranicznych studiów, więc na moim piętrze mieszka wielu obcokrajowców. Z kilkoma już rozmawiałam, oczywiście po angielsku i to były chyba jedyne sytuacje, kiedy naprawdę przydała mi się znajomość tego języka. No i fajnie pogadać na żywo na przykład ze studentką szóstego roku pochodzącą z Bangladeszu :)