sobota, 23 sierpnia 2014

Femme fatale



Femme fatale, kobieta fatalna – związek frazeologiczny oznaczający kobietę przynoszącą mężczyźnie porażkę i zgubę.*




Kto rządzi światem? Mężczyźni puszą się jak pawie myśląc, iż to pytanie retoryczne. Kobiety w rytm muzyki krzyczą, że to „dziewczyny!” trzymają świat w garści. A jak jest naprawdę? Podobno to facet jest głową rodziny, ale żona jest szyją, która tę głowę obraca. Przyjrzyjmy się temu trochę dokładniej.

Mężczyzna to osobnik z reguły silniejszy fizycznie, podejmujący decyzje, utrzymujący rodzinę przewodnik stada – samiec alfa. Za te cechy odpowiada hormon charakterystyczny dla płci brzydkiej, czyli testosteron. Kobieta natomiast jawi się jako Hestia**, matka wychowująca dzieci, opoka, teraz także pnąca się po szczeblach kariery pracowniczka. Niby nami rządzą estrogeny, a jednak w dzisiejszych czasach zdajemy się mieć coraz więcej cech męskich. Co w moim mniemaniu wychodzi na naszą korzyść.

No dobrze, ale ja nie o tym. Who rules? Wojna płci ciągnie się od tak dawna, że już nikt nie wie co ją rozpoczęło. Skoro to facet ma naturalne predyspozycje do bycia samcem alfa mogłoby się wydawać, że mają prawo stroszyć te swoje piórka. Ale… Panie robią się coraz bardziej niezależne. Coraz bardziej władcze, zdecydowane, zdeterminowane aby osiągnąć cel. Co prawda, jeśli spojrzeć na przywódców państw na świecie prym wiodą panowie. Nie powinno to jednak zbyt wiele sugerować – kobiety po prostu rzadziej startują w wyborach. A i ufność społeczna do osoby, która ma na głowie utrzymanie domu i rodziny (i nie chodzi mi tu wcale o względy finansowe), a co za tym idzie ma mniej czasu oraz więcej uwagi poświęca np. swoim dzieciom, jest również mniejsza. Nie chcę się jednak zajmować polityką, która raczej mało mnie interesuje; ot, zabawa dla dużych chłopców, w którą coraz bardziej ingerują dziewczynki. Chodzi mi o coś bardziej powszedniego. O zwykłe, codzienne życie każdego z nas.

Niedawno przeczytałam całą serię kryminałów autorstwa Jo Nesbø o komisarzu Harrym Hole. Główny bohater to nieuleczalny alkoholik i pracoholik, na którego drodze oprócz morderstw pojawiają się również kobiety. I aż dziw mnie bierze, jak ten inteligentny, niemal zimnokrwisty i bezuczuciowy facet daje się omotać wokół palca kilku z nich. W końcu pojawia się kobieta, która ma nad nim władzę absolutną i choćby nie wiadomo jak daleko uciekał, gdzie się chował, co robił, jej wspomnienie i tak go dosięgnie, jego myśli dalej będą wokół niej krążyć. Ta kobieta zawładnęła jego sercem i umysłem; jaki będzie tego finał musicie dowiedzieć się sami. Okej, to jest fikcja literacka. Zwróćcie jednak uwagę, że to napisał mężczyzna. Ale co tam jeden przykład! – ktoś stwierdzi. Przykłady akurat mogę mnożyć. Erich Segal „Love story” oraz „Opowieść Olivera”, F. Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby”, miłość Joraha Mormonta do jego khaleesi w „Grze o tron” Georga R.R. Martina… Nie będę zanudzać podawaniem kolejnych tytułów. Faktem jest, że w większości przypadków, kiedy autorem jest mężczyzna, w którymś momencie jego bohater spotka tę jedyną.

Na chwilę przystańmy przy literaturze. Uwierzcie mi, że w swoim życiu przeczytałam naprawdę dużo książek i wielokrotnie porównywałam styl oraz treści przekazywane przez autorów obu płci. Mnie samą zdziwiły własne konkluzje, bowiem to właśnie mężczyźni częściej opisują tę prawdziwą miłość. I to o wiele bardziej romantycznie niż niejedna kobieta! Chyba nie ma historii stworzonej przez faceta, w której nie pojawiłaby się w końcu ona, femme fatale, kobieta, która wprawi serce bohatera w szybsze, nerwowe bicie.

Ale jak już wspominałam, to wszystko – nawet jeśli wyszło spod ręki płci brzydkiej – jest fikcją literacką. Przejdźmy więc do rzeczywistości. Jakiś czas temu siedziałam w domu przyjaciółki i rozmawiałam z jej rodzicami. Rzecz najnormalniejsza na świecie. Co mnie zdziwiło, to słowa jej ojca, wypowiedziane z pełnym przekonaniem: to dzięki kobietom świat poszedł do przodu. Bez was nadal zrywalibyśmy banany z drzew. Bo mężczyźni wszystko zrobią dla kobiet, żeby one były szczęśliwe. Innymi słowy, gdyby nie płeć piękna nie byłoby postępu. Zanim zaczniecie to negować pomyślcie o tych wszystkich bitwach stoczonych o kobietę. Żeby od czegoś zacząć, przypomnę Wam tę najstarszą historię, a mianowicie mit o koniu trojańskim. Tak, tak, przecież cały ten plan zdobycia Troi zrodził się z potrzeby odzyskania ukochanej Heleny!

Bardziej współcześnie i jeszcze bardziej realistycznie – rozejrzyjcie się wokół siebie. Spójrzcie na pary, które Was otaczają. Nie wiem jak Wy, ale ja znam bardzo wiele związków, w których facet robi co może, żeby uszczęśliwić damę swego serca, a ona sprowadza go na ziemię. Zauważcie, że to mężczyźni o wiele mocniej przywiązują się do swoich dziewczyn. Już kilka razy koleżanki zwierzały mi się z wątpliwości, czy ich aktualny partner jest tym, z którym chcą spędzić resztę życia. Na moje proste i trochę z przekory zadawane pytanie „To dlaczego nie zerwiesz?” słyszałam odpowiedź: bo on by tego nie przeżył. Dobra, dobra – wiemy, że by przeżył. Ale znaczenie tych słów jest raczej oczywiste. Gdyby skończyły znajomość, facet długo by się nie mógł pozbierać. A ja, znając te dziewczyny i wiedząc, że nie mają one w zwyczaju koloryzować ani dramatyzować, wręcz przeciwnie, ja wiem, że one mówią prawdę i mają rację.

Większość mężczyzn, choćby nie wiem jakimi macho staraliby się być, w końcu trafi na swoją femme fatale. I wtedy całe ich ultra męskie ego skurczy się do rozmiarów orzecha włoskiego. Z mojej strony mogę im tylko życzyć, aby owa femme nie okazała się tak fatale, aby zniszczyć im życie.




** Hestia – grecka bogini ogniska domowego.

pics: google.com