Jak się zapewne domyślacie, moja
dość długa absencja na blogu spowodowana była poświątecznym powrotem na
uczelnię. Niemal od pierwszego dnia wrzucono nas w wir szaleńczej nauki,
chociaż (jak już pewnie wcześniej wspominałam) nie mamy „typowej” sesji, tylko
sesję ciągłą i dlatego ani w styczniu ani w lutym nie mieliśmy egzaminów jako
takich. Za to mnóstwo zaliczeń, kolokwiów, wejściówek, testów, sprawdzianów praktycznych,
także na nudę nie mogliśmy się uskarżać. Znalazłam jednak trochę wolnego i oto nowy post ;)
Któregoś dnia razem z moją współlokatorką
dyskutowałyśmy na temat braku wykształcenia jednej z młodych polskich blogerek,
która odniosła naprawdę spory sukces. Dziewczyna jest młodsza ode mnie i po
maturze nie poszła utartym szlakiem na studia jak ogromna większość naszego społeczeństwa.
Zamiast tego podróżuje po świecie,
spotyka inspirujących ludzi, robi to co lubi i jeszcze ma z tego kasę. Moja
współlokatorka stwierdziła, że dobra, teraz może jest fajnie i dziewczyna się
rozwija, ale za jakiś czas jej 5 minut minie i co wtedy zrobi? Zostanie z
niczym?
Tak naprawdę nacisk na studia
zaraz po maturze kładzie na młodzież wielu ludzi – rodzice (przede wszystkim),
rówieśnicy, którzy planują na jaką uczelnię będą składali dokumenty,
społeczeństwo, a także państwo. Tylko czy tytuł magistra w dzisiejszych czasach
jest absolutnie każdemu niezbędnie do życia potrzebny?
Na pierwszy rzut oka bez
odpowiedniego wykształcenia, najlepiej wyższego, trudniej jest znaleźć pracę.
Moja mama, która ze względu na zagrożoną ciążę musiała przerwać studia, ze
spokojem pracowała na jednym stanowisku w tym samym miejscu pracy przez około
15 lat, aż nagle weszła w życie ustawa twierdząca,
iż osoby uprawiające ten zawód muszą mieć tytuł magistra. Wobec tego mama
musiała wrócić na studia, a jej nastoletnia córka mogła uczestniczyć w
uroczystości absolutoryjnej własnej rodzicielki. Jak myślicie, czy w tym przypadku
zdobycie wyższego wykształcenia w jakiś sposób wpłynęło na jej pracę?
Niekoniecznie.
Moim zdaniem nie każdy zawód
wymaga ukończenia studiów. Zawody te
(niestety!) są jednak niedoceniane wśród społeczeństwa, bo przecież już po
zawodówce można je wykonywać. No właśnie – są łatwo dostępne, szybciej
można rozpocząć taką pracę, w młodszym wieku zacząć zarabiać… Czy naprawdę
wszyscy uważamy, że kopanie rowów za 3 tysiące to wstyd? Ja tak nie uważam.
Każdy uczciwy zawód jest nam potrzebny. Robotnicy, fryzjerki, ekspedientki w
sklepie na kasie, piekarze, listonosze i wiele, wiele innych – bez nich życie
zwykłego Kowalskiego byłoby mocno utrudnione! Zważmy też fakt, iż taką na
przykład zawodówkę kończy się w wieku 18/19 lat. Już w czasie nauki w szkole
rozpoczyna się pracę w zawodzie. Czyli
ta młodzież mniej więcej od ukończenia gimnazjum na siebie zarabia. Owszem,
nie są to kokosy, ale to i tak sukces w porównaniu do takiego studenta medycyny,
który (jeśli dobrze pójdzie) zacznie na siebie zarabiać około 25. roku życia.
Zaznaczam – jeśli dobrze pójdzie, bo tak naprawdę wielu zaczyna utrzymywać się
z wykonywanego zawodu w trakcie/po zrobieniu specjalizacji, czyli koło
trzydziestki.
Można też otrzymywać profity
zakładając własną firmę, prezentując światu swoją markę. Młodzi ludzie są
kreatywni i pełni sił oraz entuzjazmu. Dużo pracy, a także determinacja są dla
nich sposobem na sukces. Niejednokrotnie studia z tą swoją sesją i nawałem
nauki ograniczają ich możliwości czasowe, a także zabierają energię. Nie da się trzymać czterech srok za ogon,
a doba ma tylko 24 godziny. Wiele przykładów na potwierdzenie tej tezy
możecie poszukać w Internecie – kilka z nich to chociażby Bill Gates, Mark
Zuckerberg, Steve Jobs, sir Richard Branson czy Julian Assange.
Co w takim razie dają nam studia
poza papierkiem świadczącym o ich ukończeniu? I po co ta cała nagonka, żeby iść
na uniwersytet?
Zacznijmy od drugiego pytania. W
panującym na świecie wyścigu szczurów tytuł naukowy daje nam pewnego rodzaju
przewagę nad konkurencją. Przewaga ta jest jednak dość dyskusyjna i nie zawsze
ma rację bytu. Ludzie dążą jednak do tego, żeby w towarzystwie nie wyjść na
głupich. Bo prawda jest taka, że w Polsce zwraca się uwagę na wykształcenie.
Jak ktoś nie pójdzie na studia, to zaczyna się biadolenie, rwanie włosów z głowy i plotki wśród sąsiadów. A i państwo
woli wysłać młodych na uniwersytet, niż martwić się stopą bezrobocia w tym
przedziale wiekowym.
A co z drugim pytaniem – co dają
nam studia? Z tym wiąże się też kolejne: czy warto na nie iść? Otóż nie
zapominajmy, że studia jednak na coś się przydają. Studia dają nam przede
wszystkim możliwości. Poznajemy
mnóstwo nowych ludzi, uczestniczymy w projektach, organizujemy spotkania,
uczęszczamy na koła naukowe, piszemy prace naukowe, robimy praktyki – owszem,
jak ktoś jest zaradny, to i bez studiów takie możliwości znajdzie. Jednak jest to o wiele trudniejsze i chwała
tym, którym się udało. Wracając do studentów: jedni wolą płynnie przebrnąć
od sesji do sesji, a poza tym raczej wolą nie zawracać sobie głowy nauką,
projektami, czy czymkolwiek co wymagałoby włożenia wysiłku i pracy. No cóż, w
takich przypadkach osiągnięcie tytułu rzeczywiście niewiele zmienia w życiu.
Inni z kolei dostrzegają dla siebie szansę, robią podwaliny pod przyszłą
karierę, ćwiczą swój charakter. Nie wierzycie? Podam Wam własny przykład.
Od zawsze byłam raczej
aspołecznym introwertykiem. Nie lubiłam się zbyt często odzywać, chodzić na
imprezy, poznawać nowych ludzi, wypowiadać na forum. Na pierwszym roku studiów
również niczym się nie wyróżniałam. Aż na początku drugiego roku zostałam
starościną (przed czym wcześniej mocno się wzbraniałam, gdyż bałam się nawału
obowiązków). Uwierzcie mi, że nic
lepszego nie mogło mnie spotkać. Nagle odkryłam w sobie zdolności
przywódcze, musiałam przebić się przez swoją nieśmiałość, żeby ustalać ważne
dla nas sprawy z asystentami, kierownikami katedr, paniami w dziekanacie ;) Nie
boję się odezwać, wyrazić swojego zdania, walczyć o swoje. Kolejna rzecz – koła naukowe. Szansa na rozwinięcie
swoich zainteresowań i nabranie doświadczenia. To właśnie one dają nam
możliwość wykonania pracy naukowej oraz jej zaprezentowania na szerszym forum
(niejednokrotnie jest to konferencja naukowa), a nawet publikacja w branżowym
czasopiśmie. Takie rzeczy można następnie wpisać z czystym sumieniem w CV i już
przyszły pracodawca patrzy na nie zupełnie innym okiem, niż na stos życiorysów, w których pozycją
rozpoczynającą i jednocześnie kończącą jest uzyskanie tytułu magistra z danego
przedmiotu na takiej i takiej uczelni.
Reasumując – studia to możliwości, nie tylko suche wkuwanie definicji i wzorów.
To nabywanie doświadczenia, kształcenie charakteru, poznawanie nowych ludzi,
jeśli tylko korzysta się z nich w odpowiedni sposób. Natomiast nie każdy z nas musi mieć wykształcenie
wyższe. I nie znaczy to, że jest gorszy. Znaczy to, że szybciej znalazł
pomysł na samego siebie, że już wcześniej potrafił wykorzystać swoje
umiejętności i możliwości. Dlatego nie skazujmy innych za brak dyplomu. Wszyscy
znamy przecież historie magistrów bez pracy.