środa, 16 lipca 2014

Z pamiętnika studentki medycyny #4

Wiecie jakie to dziwne uczucie, gdy sesje zdajecie zanim skończą się zajęcia? Kiedy musicie zwalniać się z ostatnich 15 minut klinik w szpitalu, żeby zdążyć na egzamin lub siedzicie w niewygodnym eleganckim uniformie na trwających 3 bite godziny porannych zajęciach (dobrze, jeśli w ogóle nie musieliście się na nie jeszcze uczyć) i ze zdenerwowania zjadacie się od środka, bo zaraz czeka Was jeden z trudniejszych testów? No cóż, witamy na sesji ciągłej! Nie zapomnijmy również o tym, że egzamin piszemy gdy kończymy dany kurs, a nie co semestr. Anatomia, patomorfologia i farmakologia trwają trzy semestry? To nic, przecież studiujecie medycynę, w życiu czekają na Was gorsze rzeczy niż egzamin z materiału półtorarocznego!

Całe szczęście i w tej sesji udało mi się zdać wszystko tak jak sobie zaplanowałam, więc od połowy czerwca mogłam zamknąć podręczniki, aby z czystym sumieniem odstawić je na półkę (lub sprzedać). Nie oznacza to jednak, że zaczęłam wakacje. Nie możemy przecież zapomnieć o praktykach wakacyjnych!

Po trzecim roku praktyki należy odbyć na oddziale chorób wewnętrznych, czyli internistycznych (choć nie wszystkie internistyczne mogliśmy sobie wybrać). Wraz z kumpelą zdecydowałyśmy się na oddział kardiologiczny, co było dość popularnym kierunkiem, gdyż na czwartym roku najtrudniejsze kliniki odbywają się właśnie na tym oddziale. Z ręką na sercu mogę Wam powiedzieć, że to były pierwsze praktyki, na których od kuchni poznałam prawdziwą pracę lekarzy.

Wiecie dlaczego nie oglądam seriali medycznych? Z początku chodziło o głupie błędy, takie jak defibrylacja asystolii (bardzo popularne – gdy na ekranie monitorującym elektryczną pracę serca pacjenta pojawia się płaska linia ciągła i w uszach wydzwania wszystkim znany złowróżbny pisk urządzenia, nagle z nikąd pojawia się pielęgniarka z defibrylatorem, lekarz bierze dwa „żelazka”, ładuje, przykłada do klatki piersiowej pacjenta, BUM!, po czym wszyscy się cieszą, bo na monitorze widzimy piękny, prawidłowy zapis czynności serca) czy inne pomyłki, które jednak bardzo rzucały się w oczy osobom z tego środowiska. Teraz do mojej argumentacji przeciw oglądaniu takich seriali dochodzi coś ważniejszego – one w ogóle nie pokazują prawdy.

Oto jak wygląda praca na prawdziwym oddziale internistycznym. Codziennie poranek zaczynamy od odprawy, na której lekarz dyżurny (czyli ten, który zostaje gdy inni w pośpiechu – bo już i tak są spóźnieni – opuszczają szpital i gnają do poradni/przychodni) składa krótki raport z tego, co działo się na oddziale od popołudnia, przez całą noc, aż do chwili obecnej. Lekarze zapoznają się wtedy z krótkimi historiami pacjentów przyjętych z SORu (Szpitalny Oddział Ratunkowy), dowiadują o ewentualnych „nocnych wybrykach” swoich pacjentów (podpalenie papieru toaletowego w łazience, próba wyskoczenia przez okno, napaść na pielęgniarkę z nożem… Podaję tylko przykłady, które znam z autopsji), czy ktoś się skarżył na jakieś dolegliwości bólowe, jakie ewentualne dodatkowe leki zostały podane. Kierownik oddziału doradza na odprawie jakie badania diagnostyczne można danemu pacjentowi wykonać i jak powinno wyglądać dalsze leczenie, a pielęgniarka oddziałowa zajmuje się sprawami administracyjnymi typu ile planowych przyjęć będzie danego dnia, jakie zabiegi będą wykonywane i jakie wypisy dostała od lekarzy dnia poprzedniego. Na koniec lekarze podają propozycje pacjentów, którzy w danym dniu mogą zostać wypisani do domu.

Po odprawie dyżurka pustoszeje – idziemy na wizyty u pacjentów. Każdy lekarz prowadzący (przynajmniej na tym oddziale) był przypisany do konkretnej sali, nie do pacjenta. Jeśli pacjent był przenoszony z jednej sali na inną, zmieniał mu się lekarz – chociaż raczej unikano takich sytuacji. Na wizycie lekarz pyta po kolei każdego pacjenta o jego samopoczucie, czy pojawiły się jakieś nowe objawy, czy pod wpływem leczenia ustąpiły poprzednie dolegliwości. Następnie osłuchuje serce i płuca, a jeśli pacjent miał dnia poprzedniego robiony jakiś zabieg, to sprawdza miejsce, w którym był on wykonywany.

To wszystko jeśli chodzi o kontakt z pacjentem. Potem wracamy do dyżurki, piszemy skierowania na badania, zlecenia do pielęgniarek na podanie leków pacjentom, sprawdzamy czy są jakieś wyniki z dnia poprzedniego. Jeśli mamy jakieś wątpliwości co do dalszego postępowania z pacjentem – idziemy do profesora, czyli kierownika oddziału. Następnie zostaje już tylko żmudna, papierkowa robota.

Tak naprawdę prawie cały dzień interniści spędzają przy komputerach pisząc wypisy, uzupełniając historie choroby, sprawdzając wyniki badań, wypisując recepty czy zwolnienia lekarskie. Czasem zdarza się ciekawsza robota, jak np. kardiowersja, przezprzełykowe echo serca, sprawdzenie stymulatora, próba wysiłkowa (typowe głównie dla oddziału kardiologicznego). Jest to ciekawsze o tyle, że można wreszcie wstać, rozprostować kości i popatrzeć chwilę na pacjenta, a nie ekran komputera.

Zapewne na oddziałach zabiegowych dzień pracy przedstawia się trochę inaczej. W końcu tam leczą nie tylko farmakoterapią. Jednak większy procent oddziałów stanowią właśnie te internistyczne. Jeśli ktoś naoglądał się seriali medycznych, na lekarzy patrzy jak na superbohaterów i sam pragnie zostać kolejnym doktorem Housem – w pracy szybko się wypali. To wcale tak nie wygląda. A pacjenci to nie potulne owieczki słuchające swojego pasterza. Czasami uważają, że lepiej wiedzą jakie leki mają brać, co mają robić i co im wolno, a czego nie. Niektórzy są niemili, roszczeniowi, zjedli wszystkie rozumy i co im głupi lekarz będzie mówił! Nagle z superbohatera lekarz zamienia się w bezsilnego momentami człowieka próbującego wykonać dobrze swoją robotę i nic ponad to.

Nie przesadzam. Tak wygląda praca w szpitalu. Nie zrozumcie mnie źle – nie jest to zła, nudna praca. Po prostu nie wierzcie temu co pokazują w TV. Inaczej na każdym kroku czeka Was zawód i gorzkie rozczarowanie.


Jeśli jednak koniecznie chcecie zobaczyć dobry serial medyczny, polecam A Young Doctor’s Notebook na podstawie opowiadań Michaiła Bułchakowa (który nota bene sam był lekarzem). Co prawda rzecz dzieje się w małej rosyjskiej wiosce w 1917 roku, ale główny bohater świeżo po studiach medycznych idealnie obrazuje zderzenie wyobrażeń studenta na temat przyszłej pracy z prawdziwym światem i jego problemami.