Wiecie jakie to dziwne uczucie,
gdy sesje zdajecie zanim skończą się zajęcia? Kiedy musicie zwalniać się z
ostatnich 15 minut klinik w szpitalu, żeby zdążyć na egzamin lub siedzicie w niewygodnym
eleganckim uniformie na trwających 3 bite godziny porannych zajęciach (dobrze,
jeśli w ogóle nie musieliście się na nie jeszcze uczyć) i ze zdenerwowania
zjadacie się od środka, bo zaraz czeka Was jeden z trudniejszych testów? No
cóż, witamy na sesji ciągłej! Nie zapomnijmy również o tym, że egzamin piszemy
gdy kończymy dany kurs, a nie co semestr. Anatomia, patomorfologia i
farmakologia trwają trzy semestry? To nic, przecież studiujecie medycynę, w
życiu czekają na Was gorsze rzeczy niż egzamin z materiału półtorarocznego!
Całe szczęście i w tej sesji
udało mi się zdać wszystko tak jak sobie zaplanowałam, więc od połowy czerwca
mogłam zamknąć podręczniki, aby z czystym sumieniem odstawić je na półkę (lub
sprzedać). Nie oznacza to jednak, że zaczęłam wakacje. Nie możemy przecież
zapomnieć o praktykach wakacyjnych!
Po trzecim roku praktyki należy
odbyć na oddziale chorób wewnętrznych, czyli internistycznych (choć nie
wszystkie internistyczne mogliśmy sobie wybrać). Wraz z kumpelą zdecydowałyśmy
się na oddział kardiologiczny, co było dość popularnym kierunkiem, gdyż na
czwartym roku najtrudniejsze kliniki odbywają się właśnie na tym oddziale. Z
ręką na sercu mogę Wam powiedzieć, że to
były pierwsze praktyki, na których od kuchni poznałam prawdziwą pracę lekarzy.
Wiecie dlaczego nie oglądam
seriali medycznych? Z początku chodziło o głupie błędy, takie jak defibrylacja asystolii
(bardzo popularne – gdy na ekranie monitorującym elektryczną pracę serca pacjenta
pojawia się płaska linia ciągła i w uszach wydzwania wszystkim znany złowróżbny
pisk urządzenia, nagle z nikąd pojawia się pielęgniarka z defibrylatorem,
lekarz bierze dwa „żelazka”, ładuje, przykłada do klatki piersiowej pacjenta,
BUM!, po czym wszyscy się cieszą, bo na monitorze widzimy piękny, prawidłowy
zapis czynności serca) czy inne pomyłki, które jednak bardzo rzucały się w oczy
osobom z tego środowiska. Teraz do mojej argumentacji przeciw oglądaniu takich
seriali dochodzi coś ważniejszego – one
w ogóle nie pokazują prawdy.
Oto jak wygląda praca na
prawdziwym oddziale internistycznym. Codziennie poranek zaczynamy od odprawy,
na której lekarz dyżurny (czyli ten, który zostaje gdy inni w pośpiechu – bo
już i tak są spóźnieni – opuszczają szpital i gnają do poradni/przychodni)
składa krótki raport z tego, co działo się na oddziale od popołudnia, przez
całą noc, aż do chwili obecnej. Lekarze zapoznają się wtedy z krótkimi historiami
pacjentów przyjętych z SORu (Szpitalny Oddział Ratunkowy), dowiadują o
ewentualnych „nocnych wybrykach” swoich pacjentów (podpalenie papieru
toaletowego w łazience, próba wyskoczenia przez okno, napaść na pielęgniarkę z
nożem… Podaję tylko przykłady, które znam z autopsji), czy ktoś się skarżył na
jakieś dolegliwości bólowe, jakie ewentualne dodatkowe leki zostały podane.
Kierownik oddziału doradza na odprawie jakie badania diagnostyczne można danemu
pacjentowi wykonać i jak powinno wyglądać dalsze leczenie, a pielęgniarka
oddziałowa zajmuje się sprawami administracyjnymi typu ile planowych przyjęć
będzie danego dnia, jakie zabiegi będą wykonywane i jakie wypisy dostała od
lekarzy dnia poprzedniego. Na koniec lekarze podają propozycje pacjentów,
którzy w danym dniu mogą zostać wypisani do domu.
Po odprawie dyżurka pustoszeje –
idziemy na wizyty u pacjentów. Każdy lekarz prowadzący (przynajmniej na tym
oddziale) był przypisany do konkretnej sali, nie do pacjenta. Jeśli pacjent był
przenoszony z jednej sali na inną, zmieniał mu się lekarz – chociaż raczej
unikano takich sytuacji. Na wizycie lekarz pyta po kolei każdego pacjenta o
jego samopoczucie, czy pojawiły się jakieś nowe objawy, czy pod wpływem
leczenia ustąpiły poprzednie dolegliwości. Następnie osłuchuje serce i płuca, a
jeśli pacjent miał dnia poprzedniego robiony jakiś zabieg, to sprawdza miejsce,
w którym był on wykonywany.
To wszystko jeśli chodzi o
kontakt z pacjentem. Potem wracamy do dyżurki, piszemy skierowania na badania,
zlecenia do pielęgniarek na podanie leków pacjentom, sprawdzamy czy są jakieś
wyniki z dnia poprzedniego. Jeśli mamy jakieś wątpliwości co do dalszego
postępowania z pacjentem – idziemy do profesora, czyli kierownika oddziału.
Następnie zostaje już tylko żmudna, papierkowa robota.
Tak naprawdę prawie cały dzień
interniści spędzają przy komputerach pisząc wypisy, uzupełniając historie
choroby, sprawdzając wyniki badań, wypisując recepty czy zwolnienia lekarskie.
Czasem zdarza się ciekawsza robota, jak np. kardiowersja, przezprzełykowe echo
serca, sprawdzenie stymulatora, próba wysiłkowa (typowe głównie dla oddziału
kardiologicznego). Jest to ciekawsze o tyle, że można wreszcie wstać,
rozprostować kości i popatrzeć chwilę na pacjenta, a nie ekran komputera.
Zapewne na oddziałach zabiegowych
dzień pracy przedstawia się trochę inaczej. W końcu tam leczą nie tylko
farmakoterapią. Jednak większy procent oddziałów stanowią właśnie te internistyczne.
Jeśli ktoś naoglądał się seriali medycznych, na lekarzy patrzy jak na
superbohaterów i sam pragnie zostać kolejnym doktorem Housem – w pracy szybko
się wypali. To wcale tak nie wygląda. A pacjenci to nie potulne owieczki
słuchające swojego pasterza. Czasami uważają, że lepiej wiedzą jakie leki mają
brać, co mają robić i co im wolno, a czego nie. Niektórzy są niemili,
roszczeniowi, zjedli wszystkie rozumy i co im głupi lekarz będzie mówił! Nagle
z superbohatera lekarz zamienia się w bezsilnego momentami człowieka
próbującego wykonać dobrze swoją robotę i nic ponad to.
Nie przesadzam. Tak wygląda praca
w szpitalu. Nie zrozumcie mnie źle – nie jest to zła, nudna praca. Po prostu
nie wierzcie temu co pokazują w TV. Inaczej na każdym kroku czeka Was zawód i
gorzkie rozczarowanie.
Jeśli jednak koniecznie chcecie
zobaczyć dobry serial medyczny, polecam A Young Doctor’s Notebook na podstawie opowiadań Michaiła Bułchakowa (który
nota bene sam był lekarzem). Co prawda rzecz dzieje się w małej rosyjskiej
wiosce w 1917 roku, ale główny bohater świeżo po studiach medycznych idealnie obrazuje
zderzenie wyobrażeń studenta na temat przyszłej pracy z prawdziwym światem
i jego problemami.
Jeśli chodzi o pracę lekarza, to generalnie społeczeństwu towarzyszy takie wąskie postrzeganie tego fragmentu rzeczywistości. Przede wszystkim, to ciężki kawałek chleba, ale satysfakcjonujący, jeśli robi się to dla człowieka i tego Ci życzę. :)
OdpowiedzUsuńDzień dobry ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia ;)