Tak jest, Moi Drodzy, przedmiotem
moich dzisiejszych rozważań będzie często dyskutowane na różnych forach
publicznych zjawisko znane jako dyskryminacja.
Szczególnie głośno na ten temat lubią się wypowiadać kobiety. A ja, jako jedna
z przedstawicielek płci pięknej, również postanowiłam zabrać w tej sprawie
głos.
Może na początek powinnam
przedstawić pewne podstawy dotyczące tegoż zagadnienia. Otóż dyskryminację dzielimy
na kilka różnych sposobów. Jeden z nich wyróżnia dwie główne grupy: dyskryminację pozytywną oraz negatywną. No właśnie –
wszyscy pewnie wiemy, w jaki sposób przejawia się dyskryminacja negatywna i to
zwykle o niej mówimy, mając na myśli nierówne traktowanie poszczególnych grup
społecznych. Ale szczerze, kto z Was wiedział o istnieniu czegoś takiego jak dyskryminacja pozytywna??
Czy nie jest to oksymoron? Jak
coś, co rani drugiego człowieka poprzez uświadamianie mu jak niski szczebel
drabiny społecznej zajmuje, może być pozytywne? Czy pomysłodawca owego
określenia próbował tym sposobem zatuszować swoje szowinistyczne żarty? A może
komuś coś się zwyczajnie pomyliło???
OK, OK, do sedna. Dyskryminacja
pozytywna jest to, wg strony www.siecrownosci.gov.pl, utrzymywanie czasowych lub stałych
rozwiązań i środków prawnych mających na celu wyrównanie szans osób i grup
dyskryminowanych ze względu na płeć, pochodzenie etniczne, religię, orientację
seksualną, niepełnosprawność i inne cechy. Prościej? Ależ proszę: dyskryminacja
pozytywna to np. ustępowanie kobietom ciężarnym lub osobom starszym miejsca w
komunikacji miejskiej. To przepuszczanie pań przodem i otwieranie im drzwi
przez panów. To również coraz rzadziej znane wśród młodzieży hasło parytety, czyli odgórne,
administracyjne rezerwowanie określonej liczby miejsc w jakichś instytucjach
dla przedstawicieli konkretnych grup społecznych. Często parytety dotyczą
polityki i tak niektóre państwa wprowadziły prawo nakazujące, aby pewien procent
mandatów wyborczych został przyznany żeńskim przedstawicielkom danych partii.
Tak, choć to może dziwnie
zabrzmieć, to jest dyskryminacja! Panie
feministki mogą mieć trudny orzech do zgryzienia, n’est-ce pas? Przecież walczą z dyskryminacją kobiet, a tu proszę,
ktoś im konstytucyjnie zapewnia 50% miejsc w rządzie i… i nadal nazywa się to
dyskryminacją…? Cóż to za szatański plan?! Co one mają teraz zrobić, przeciw
czemu (i po co właściwie) walczyć???
Dobra, dobra, już daję spokój tym
feministkom…
W każdym razie, czy jeśli dążymy
do równouprawnienia, czyli całkowitego przeciwieństwa dyskryminacji, powinniśmy
zlikwidować również dyskryminację pozytywną? I to jest dopiero dobre pytanie. Czy ustępując osiemdziesięcioletniej
staruszce w tramwaju godzimy w jej godność osobistą? Czy chłopak na randce,
przepuszczając swą lubą w drzwiach, popełnia niewyobrażalne faux-pas? I dlaczego ludzie przejmują
się takimi pierdołami, kiedy ponad połowa ludzkości tego świata cierpi z powodu
głodu i chorób?
Otóż, moim skromnym zdaniem nie
ma nic złego w byciu uprzejmym. Bo do tego tak naprawdę się to wszystko
sprowadza. Nie mówię tu oczywiście o parytetach, ale o bardziej przyziemnych,
codziennych sprawach. A co do samych parytetów – wg danych portalu Polityka.pl
podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku w Finlandii oraz
Szwecji to kobiety uzyskały większą liczbę mandatów. Chcąc być całkowicie
poprawnym politycznie należałoby zadać sobie pytanie:
Czy to jest równouprawnienie? A może dyskryminacja – tym razem
mężczyzn?
Jeśli to się powtórzy w wyborach krajowych, zaraz zacznie się
dyskusja o parytetach dla mężczyzn.(źródło)
Zatem nie przesadzajmy –
szczególnie my, kobiety – z tą wszechobecną walką z niewidzialnym wrogiem. Jak
widać dyskryminacja nie zawsze powinna kojarzyć się z diabłem wcielonym. Czasami
zwyczajnie jest wyrazem naszych dobrych manier i szacunku do drugiego
człowieka.
Miłego weekendu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz