poniedziałek, 23 grudnia 2013

Muzyka, której słucham

Od trzech dni mam wolne. Od trzech dni siedzę w domu, kicham jak na coroczną tradycję przystało (nie chorować cały rok tylko po to, aby w Boże Narodzenie złapała mnie infekcja wirusowa - awesome!), słucham starych płyt ojca i molestuję struny swojej gitary akustycznej. Poszarpałabym też elektrycznej, ale niestety, brat mój rodzony wymienił w niej struny na grubsze, obniżył strój i mogę grać na niej jedynie utwory zespołu Korn. Nie miałabym nic przeciwko, gdybym którąkolwiek umiała. A tak muszę czekać, aż po świętach sklepy muzyczne na nowo się otworzą i lecieć po standardowe struny rozmiar 10.46.

Mała część mojego centrum dowodzenia światem
Uwierzcie mi, że żałuję. Żałuję jak cholera. Pierwszą gitarę (elektryczną!) dostałam równo 7 lat temu po choinkę. Przed owym najszczęśliwszym dniem w moim życiu, przez pół roku grałam na elektryku pożyczonym od kuzyna. Czyli teoretycznie gram od 7,5 roku.

Teoretycznie, bo w praktyce odkąd poszłam do liceum zarzuciłam granie. Aż do teraz.

Tłumaczeń mam całą masę. Przecież żeby z humana dostać się na medyczny musiałam siedzieć i się uczyć, a nie grać. Żeby zaliczyć pierwszy i drugi rok studiów też nie mogłam balować, ani tylko udawać, że coś robię. 

"Całą masę"? No dobra, przesadziłam, chodziło tylko o moje wygórowane ambicje oraz dość szybkie znudzenie grą. Spowodowane oczywistym faktem, iż nie potrafiłam po półtora roku gry wykonać solówki Kirka Hammeta z "One".

Aż dwa dni temu przyjechałam z akademika do domu, włączyłam Limp Bizkit na YouTube, kilkadziesiąt minut później dziwnym zbiegiem okoliczności słuchałam już utworów KISS, a potem nagle na tapetę wjechały "Perfect Strangers" Deep Purple poganiane przez całą "Nevermind" Nirvany.

I wtem, słuchając wielce (nie)poruszającej piosenki noszącej imię "Polly", poczułam zew! Tak właśnie znalazłam się dziś przed komputerem pisząc do Was te słowa bolącymi opuszkami palców lewej ręki, słuchając rocka z lat '80 i czekając na przesyłkę od Eventimu, w której to mam nadzieję znaleźć dwa bilety na płytę Areny w Poznaniu. Spróbujcie zgadnąć na co idę. Podpowiem tylko, że cieszę się jak dziecko :)

Żałuję, że kilka lat temu odwiesiłam obie moje gitary na ścianę, zamiast sumiennie ćwiczyć. Teraz próbuję nadrobić zaległości choć wiem, że w życiu nie odzyskam straconego czasu. Aby dać trochę odpocząć palcom postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma (zaledwie trójcą, bo planuję jeszcze kiedyś zrobić kontynuację tego postu) muzycznymi geniuszami, przynajmniej w moim mniemaniu.

PINK FLOYD

Absolutny, bezkonkurencyjny number one wszech czasów. I nawet nie próbujcie polemizować na ten temat. Kiedy Wasze matki puszczały Wam piosenki z "Wesołego Przedszkola", ja z bratem i ojcem łupaliśmy w karty przy dźwiękach psychodelicznego rocka. Jak widzicie, nie mogę nie być nienormalna ;) A tak całkiem serio, ostatnią piosenką jaką pragnę usłyszeć na tym ziemskim padole jest utwór "High Hopes" i to bez dyskusji, postanowione. Amen!





METALLICA

Zespół ogłoszony legendą trashmetalu już dawno temu, a przecież muzycy żyją (OK, OK, pamiętam o Cliffie), mają się całkiem dobrze i nadal koncertują. Ba! Niedawno nawet jako pierwszy band na świecie zagrali koncerty na wszystkich siedmiu kontynentach w ciągu roku. I choć krążą opinie, że ostatnia ich płyta to jakiś niewypał, stare dziadki się sprzedały, to już nie ta sama Metallica, a ja to bym lepiej zagrał solo w "Suicide & Redemption", gdzie charakterystyczne intro do "Unforgiven"?!, a ja to bym najchętniej Wam powiedziała, żebyście przestali marudzić. Nic nie daje mi takiego kopa, jak słuchanie utworów tego zespołu, a proste do gry riffy i genialne solówki, na których można połamać sobie palce, towarzyszą chyba każdemu, kto próbuje swoich sił z gitarą. 
Miłością do nich zaraził mnie, o dziwo, mój brat. I to by była chyba jedyna rzecz, za którą jestem mu naprawdę szczerze wdzięczna (choć nigdy się do tego przed nim nie przyznam!).




RAMMSTEIN

Moja nienawiść do języka niemieckiego ma swój jeden, lecz mocny wyjątek. Nie wyobrażam sobie słuchać utworów zespołu Rammstein w innym języku i mówię... tfu, piszę to całkiem poważnie! Faceci są tak kontrowersyjni, tak perwersyjni, tak bezczeszczący wszystko, co święte i do tego jeszcze śpiewają w tak okropnym języku, że nie sposób ich nie wielbić. Dziwnym trafem, w 90% moich muzycznych wizyt na wcześniej wspomnianym YouTube kończę na którymś z utworów pochodzącym z rąk tych panów.
Kawał naprawdę dobrej muzy!





Dobra, nie jestem oryginalna. Miałam zamieścić tylko 3 zespoły i przyznaję, że podczas wyboru ostatniego mocno się wahałam - i to wcale nie dlatego, że nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym Wam zaserwować. Bardziej chodziło tu o dylematy Hmm, dać tu legendarny Pearl Jam czy magiczne połączenie metalu z orkiestrą w postaci Nightwish? A może Dave Grohl i Foo Fighters? Albo solówki Richiego Blackmoora z Deep Purple? and so on. Ale o reszcie mojej playlisty innym razem.

A Wy, czego słuchacie?

1 komentarz: