Zapewne 99% z Was zdążyło już w
tym roku usłyszeć Last Christmas,
obejrzeć Kevina samego w różnych miejscach świata, znudzić się widokiem
owiniętych w kolorowe sreberka Mikołajów z czekolady i zapchać mandarynkami,
których kilogramy kupiliście w promocyjnej cenie w Biedronce. Przez najbliższe
trzy dni będziecie mogli pomarzyć o w miarę znośnych warunkach w transporcie
publicznym, który to (podobnie jak miliony innych ludzi) wybraliście, aby dotrzeć
do rodzinnego domu. Dodatkowo Wasz portfel w tajemniczy sposób nabawił się
anoreksji, a znajomi, o których istnieniu niemal zapomnieliście, zaczynają
pisać na Facebooku i proponować spotkanie.
Napisałabym coś o bałwanach, ale
śnieg najwyraźniej wybrał się na dłuższe wakacje, a o tych pozostałych (bałwanach, rzecz jasna) nie warto
wspominać.
Tak jest, Moi Drodzy: wszystkie
znaki na niebie i ziemi mniej więcej od początku listopada wskazują na
nieuchronnie zbliżające się Święta. Bożego Narodzenia, tak gwoli ścisłości. I
gdy wszyscy dookoła cieszą się jak dzieci i latają z wywieszonym jęzorem po
centrach handlowych, ja walę głową w stół, rwę włosy z głowy, całą swoją
postawą niemo krzycząc „God, how I hate
Christmas!”.
No dobra, może nie do końca tak
chętnie nabijam sobie guzy na czole i pozbawiam swojej dumy (czytaj: włosów na
czerepie), ale taka już jest rola metafory. Ludzie mówią/piszą różne dziwne
rzeczy, które potem inni nieopatrznie biorą sobie do serca, więc wolę
uprzedzić.
Wracając do meritum – cóż to się
musiało w moim życiu wydarzyć, jakaż to trauma z dzieciństwa (jakby to zapytał
Freud) sprawiła, iż nienawidzę tego wspaniałego czasu, kiedy to biały puch spada
z nieba (a przynajmniej takie było założenie), ludzie są dla siebie nad wyraz uprzejmi
i uśmiechnięci (jakby nagle pewne ziółko zalegalizowano), a w powietrzu unosi
się zapach pierników, grzańca i choinki (świeżo ściętej, tak by the way, prosto i nie do końca w
zgodzie z prawem z pobliskiego lasu)?
Otóż, Panie Freud, nie byłby Pan
zadowolony z mojej odpowiedzi. Nie mam żadnej traumy związanej z przykrym
wydarzeniem z dzieciństwa datowanym na 24 grudnia. Ja zwyczajnie nie lubię
Świąt. Nie lubię stać w kolejkach długich na trzy dni i dwa kwadranse, bo kas
co prawda w sklepie jest dziesięć, ale pań je obsługujących już tylko dwie. A
wszystko po to, żeby kupić bułkę na studenckie śniadanie. Nie lubię biegać po
sklepach (to akurat tyczy się każdego dnia w roku) w poszukiwaniu prezentu,
który i tak z dużą dozą prawdopodobieństwa nie spodoba się osobie obdarowywanej.
Nie lubię patrzeć na innych kupujących, którzy z obłędem w oczach rzucają się na towar jakby w obawie, że został
już tylko ten ostatni egzemplarz, a bez niego, jak wiadomo, nie uszczęśliwimy
(trochę na siłę) kogoś, na kim nam (niekoniecznie) zależy. Nie lubię
wymuszonych spotkań z ludźmi, z którymi na co dzień nie utrzymuję kontaktu lub
nie czuję się do nich emocjonalnie przywiązana, a mimo to należy się z nimi
zobaczyć właśnie z powodu Świąt, bo to jakaś daleka rodzina lub współpracownicy
w firmie czy inni studenci z uczelni. Wreszcie – nienawidzę składać ani
przyjmować życzeń, które i tak nigdy się nie spełnią, ale wszyscy je mówią tak pro forma, bo wypada choć raz w roku poudawać
miłą osobę.
Mam wrażenie, że gdzieś w toku
ewolucji hipermarketów i zwiększania ilości reklam wmawiających nam co
powinniśmy chcieć dostać, co powinniśmy kupić, co powinniśmy postawić na
świątecznym stole, zatraciliśmy poczucie rzeczywistej wartości i idei Bożego
Narodzenia. Nie, nie jestem religijna, więc nie będę pisała tu o narodzinach
Dzieciątka Jezus, ani jak ważny pod względem duchowym jest dla katolików dzień
przyjścia na świat Zbawiciela. Jak ktoś wierzy – to dobrze; jak nie – to też
dobrze. Ale skoro już wszyscy w pewien sposób przyjęliśmy w naszej kulturze
dzień 24 grudnia za dzień wyjątkowy, to może sprawmy, aby takim był. I nie, nie
chodzi mi o obdarowywanie się złotem i mirrą. Ani o wprowadzenie w życie nad
wyraz głupiego pomysłu, który od jakiegoś czasu siedzi Wam w głowach. Ani o
przełamanie tej niewidzialnej bariery i zaproszenie jej/jego na randkę (takie
bariery to ja bym raczej radziła pokonywać na co dzień, a nie od święta).
Mam na myśli zwykłe okazywanie
sobie chęci pomocy i zamienianie owej chęci w czyn. Tylko nieliczni z nas mogą
sobie pozwolić na suto zastawiony wigilijny stół. Tylko garść ludzi bez głębszej
refleksji sypie pieniędzmi i przelewa elektroniczne fundusze z karty, w zamian
wynosząc połowę asortymentu ze sklepu. Może warto zastanowić się nad losem
tych, którzy w ciągu całego roku nie są w stanie zarobić tyle, ile Wy
wydaliście w grudniu? Albo wspomóc takich, których życie nie oszczędza również
w innych sferach? Którzy nie mogą znaleźć się w gronie bliskich osób w tym
ważnym okresie. Którzy nie zaznają miłości oraz ciepła, a przecież to właśnie z
tym kojarzy nam się Boże Narodzenie.
Stąd mój apel. Nie wiesz, co
kupić swojej żonie/chłopakowi/córce/matce/dziadkowi/koleżance/kumplowi…? Wydaje
Ci się, iż mają oni wszystko co potrzebne do szczęścia i niezbędne do życia?
Sam/sama nie możesz wymyślić, czym chciałbyś/chciałabyś zostać obdarowany/a w
te Święta? Odpuść sobie szukania po sklepach. Odpuść wymyślanie na siłę.
Dogadaj się z tą osobą, bądź ze samym sobą i postanów przeznaczyć te fundusze
na kogoś, kto się z tego naprawdę ucieszy. Kup
paczkę pieluch i zanieś do pobliskiego domu dziecka. Nie lubisz dzieci – włóż
20 kg karmy dla psów w ręce pracowników lokalnego schroniska, niech „pomartwią
się” urządzaniem uczty dla porzuconych pupili. Jeśli nie masz do tego głowy
bądź brak Ci wolnego czasu, a masz zaufaną fundację czy publiczną instytucję,
która potrzebuje wsparcia finansowego – złóż datek. To nie musi być zaraz nie
wiadomo jaka kwota. Nawet dziesięć złotych może kogoś uszczęśliwić i dać jeść
przez dwa dni.
Napisałabym „nie zapominajmy”,
ale mam wrażenie, że już to zrobiliśmy. Wobec tego przypomnijmy sobie prawdziwą ideę tych Świąt. Niech suto
zastawiony stół i upchane pod choinką prezenty nie przyćmią naszych umysłów. I
co najważniejsze – nie wierzmy, że Boże Narodzenie to jedyny czas, w którym
powinniśmy myśleć o innych. Bo troszczyć się o drugiego człowieka czy inną
istotę powinniśmy cały rok.
Aby nie był gołosłowną, postanowiłam w tym roku wydać swoje uciułane przez ostatnie miesiące studenckie pieniądze i wspomóc przytulisko dla zwierząt w mojej małej mieścinie. Postaram się pochwalić zdjęciem zakupionej karmy na fanpejdżu na Fejsbuku - do którego polubienia serdecznie Was zapraszam.
Aby nie był gołosłowną, postanowiłam w tym roku wydać swoje uciułane przez ostatnie miesiące studenckie pieniądze i wspomóc przytulisko dla zwierząt w mojej małej mieścinie. Postaram się pochwalić zdjęciem zakupionej karmy na fanpejdżu na Fejsbuku - do którego polubienia serdecznie Was zapraszam.
Wesołych Świąt!
To ja życzę odkrycia tej duchowej radości błogosławieństwa Bożego :)
OdpowiedzUsuń