niedziela, 2 grudnia 2012

Cała prawda o GMO

www.google.com
Przyznaję szczerze, ostatnio mam mało czasu na robienie czegokolwiek poza nauką. Jednak od kilku-kilkunastu dni dochodzą mnie słuchy o kontrowersjach, jakie wzbudza podpisanie przez nasz rząd ustawy o GMO i po prostu nie mogę się opanować, słysząc bzdury, jakie niektórzy ludzie wygadują. Dlatego, z naiwną nadzieją, iż uda mi się ludzi w tym kraju namówić do samodzielnego myślenia, przedstawiam krótką rozprawę na ten temat.

Zacznijmy od podstaw - co oznacza ów tajemniczy skrót GMO i z czym się go je? Otóż GMO to inaczej Genetycznie Modyfikowane Organizmy. Aby wyjaśnić, na czym polega ich genetyczne zmodyfikowanie, w przystępny (taką mam nadzieję) sposób przypomnę Wam lekcje biologii w szkołach średnich, na których poruszana jest tematyka genu i DNA. Najprościej rzecz ujmując DNA można określić jako zbiór genów - wyobraźcie sobie długi łańcuszek, którego ogniwami są pojedyncze geny. Jedno ogniwo - jeden gen - zawiera w sobie informację dotyczącą budowy konkretnego białka, a więc struktury, która buduje żywy organizm. Drogą porównań: kupujemy biurko w IKEI i w domu staramy się je złożyć w całość, żeby jako-tako, chociaż z daleka, przypominało mebel z katalogu. Producent (a w odniesieniu do organizmów - np. człowiek lub pies) dostarcza nam potrzebne materiały: kawałki ściętego i heblowanego drewna oraz dużo śrubek (tak jak my dostarczamy naszemu organizmowi jedzenie). Dodatkowo, gdzieś tam w zestawie pałęta się instrukcja, na którą tak naprawdę mało osób spogląda, jednak nie umniejszajmy jej ogromnej roli w procesie tworzenia wymarzonego mebla! Ten oto świstek papieru to nasz gen, na którym krok po kroku zapisane jest, co powinniśmy zrobić i czego w danym momencie użyć. Gotowe biurko, efekt naszej wytężonej i ciężkiej pracy = konkretne białko, kodowane przez wspomniany wcześniej gen.

Jasne? Mam nadzieję ;)

Geny nie są strukturami stałymi, które podczas całego życia danego organizmu (dajmy na to człowieka) nie zmienią się ani o jotę. Można je porównać (tak, znowu) do niezdecydowanej kobiety, która codziennie eksperymentuje z fryzurą, makijażem czy ubiorem. Raz na jakiś czas uda jej się trafić w sedno i wszystkim dookoła "kopara opada" na jej widok; innymi dniami przesadza z pudrem i eyelinerem, przez co upodabnia się do otynkowanej ściany upstrzonej graffiti. Zwykle jednak, po wielu próbach i zaczynaniu wszystkiego od początku, nasza kobieta decyduje się na niewielkie zmiany, które nie wpływają znacząco na codzienny wygląd. Analogia do genów - miliardy genów w naszych komórkach codziennie mutują, tzn. zmieniają swoją strukturę, co może wpływać (ale nie wcale musi) na właściwości produkowanego przez nie białka. Do tych mutacji zaliczamy m. in. usunięcie fragmentu genu lub wstawienie nowego krótkiego fragmentu z informacją do genu. Takich rodzajów mutacji jest oczywiście więcej, ale zajmijmy się tymi dwoma podstawowymi.

Usuwanie i/lub wstawianie fragmentu genu jest podstawą produkcji (czy może bardziej hodowli) organizmów modyfikowanych genetycznie. Wprowadzamy do konkretnego miejsca w genie odpowiednią cząstkę informacji, która wpływa na efekt końcowy ekspresji tego genu - białko. Jak już wcześniej wspomniałam, te białka to główny budulec dla wszelkich żyjących istot, a więc zmiana w ich strukturze wpływa też na właściwości danego organizmu. I tak możemy sprawić, że ryż normalnie nie zawierający witaminy A, po laboratoryjnym wprowadzeniu odpowiedniego genu, będzie tę witaminę produkował. Po co nam to? Ano nam po nic. Za to Chińczykom, którzy muszą wyżyć cały dzień o misce ryżu i których nie stać na kupno owoców ani warzyw, głównych "magazynów" witamin, taki zmodyfikowany genetycznie ryż pomaga zachować dobry wzrok, bowiem bez witaminy A nie jesteśmy w stanie widzieć.

Po tym jakże długim i jakże potrzebnym wstępie, możemy wreszcie przejść do sedna. Skąd to całe zamieszanie wokół GMO i w co należy wierzyć?

Mnie GMO ni to ziębi, ni to grzeje, jednak widząc te głupoty wypisywane w internecie i gazetach oraz głoszone z namaszczeniem w telewizji i radiu MUSZĘ zabrać głos. Let the battle begin!

Po pierwsze: organizmy modyfikowane genetycznie nie są przyczyną raka ani bezpłodności! Odcięci przez lata od świata naukowcy, zamknięci w klitkach szumnie nazywanych laboratoriami, wprowadzający do swojskiego pomidora fragment nowego genu, nie mają na celu zagłady ludzkości (no chyba, że mówimy tu o szalonym profesorku z zaburzeniami natury psychicznej). Wprowadzane do tego pomidorka informacje mają za zadanie tak wpłynąć na jego dojrzewanie, żeby od chwili zerwania do momentu podania na stole nie zepsuł się gdzieś po drodze, jadąc z kolegami pomidorami w załadowanym po brzegi TIRze. Kto z nas chciałby jeść spleśniałe, zwiędnięte bądź rozplaśnięte pomidorki na śniadanie? Ja na pewno nie. 

Głównym celem wprowadzenia na rynek organizmów GMO jest właśnie przedłużenie ich trwałości, wzmocnienie odporności na szkodniki i niesprzyjające warunki pogodowe, a nawet produkcja naturalnych leków czy szczepionek, aby w prosty sposób, bezboleśnie i całkiem niedrogo mogły trafić do naszego ciała. 

Czepiając się znów pomidorów, zjadając takiego podrasowanego czerwonego przyjaciela człowieka, nie narażamy się na choroby (pomijając fakt zatrucia pokarmowego w przypadku, kiedy jest on zepsuty i spleśniały, bądź niedokładnie umyty), a już tym bardziej na to, że zmieniony gen w pokarmie może "wniknąć" do naszego DNA i narobić w nim szkód. TO NIE JEST MOŻLIWE! Nasz przewód pokarmowy zawiera enzymy, które trawią obce DNA na części pierwsze, także magiczne przeniknięcie przez wszystkie bariery komórkowe (których jest całkiem sporo) genu z zmodyfikowanego genetycznie pokarmu po prostu nie ma miejsca. Prosty dowód: wszystko co jemy i co choć w części zawiera naturalne składniki ma DNA. Sałata ma swoje DNA, szynka ma swoje DNA, jabłko ma swoje DNA. A jakimś cudem od zjedzenia dużej ilości sałaty nie robimy się zieloni. Rozumiecie chyba, co mam na myśli?

Po drugie: "Ingerencja w naturę nigdy nie wróży nic dobrego!". Wzorem amerykańskim krzyknę BULLSHIT! A wszystkim przeciwnikom pikietującym pod Pałacem Prezydenckim radzę się zastanowić, czy skoro tak sądzą, powinni przyjmować szczepienia ochronne, antybiotyki, leki hormonalne czy jakiekolwiek medykamenty. Hipokryzją byłoby z ich strony stwierdzenie, że te sztucznie wytworzone, chemiczne, bądź (jak w przypadku szczepionek) laboratoryjnie zmodyfikowane specyfiki nie wpływają na działanie przyjmującego je organizmu. Wpływają, i to często nawet bardziej niż rzeczone GMO.

Po trzecie: nie chcę Was straszyć, ale prawda jest taka, że już spożywacie pokarmy, które kiedyś miały do czynienia z naukowcem. Soja, kukurydza, ryż produkujący wit. A, czy ukochane już przeze mnie pomidory - to są sztandarowe przykłady GMO, które od dawna goszczą na naszych stołach. Po prostu wprowadzono je na rynek, zanim potencjalni przeciwnicy zdążyli się tym zainteresować, bez żadnego medialnego szumu. I co, jest szok?

Miało być krótko, wyszło jak zwykle o wiele za dużo. Tak naprawdę przedstawione przeze mnie, najczęściej wysuwane na przód argumenty, to ledwie kropla w oceanie. Nie wchodzę w gospodarcze "za i przeciw", bo nie jestem żadnym ekspertem w tej dziedzinie. Nie twierdzę też, że GMO nie ma żadnych wad - jak wszystko, tak i to zagadnienie ma swoje dobre i złe strony. Celem tego wpisu jest wzbudzenie chęci dociekania prawdy w rzetelnych i sprawdzonych źródłach. Na koniec chciałabym zaapelować: 
ZANIM ZACZNIECIE RZUCAĆ W COŚ KAMIENIAMI, ZAPOZNAJCIE SIĘ DOBRZE Z TEMATEM.

Poprzez "zapoznanie się z tematem" mam na myśli wysłuchanie niezależnych ekspertów w danej dziedzinie, ludzi, którzy poświęcili danemu zagadnieniu lata nauki bądź pracy i zdobyli odpowiednią wymaganą wiedzę. Dziennikarzem wojującym w kolumnie na skrawku gazety i piszącym, co mu się żywnie podoba, może zostać każdy. Gwiazdy uczestniczące w pikietach często nawet nie wiedzą o co walczą - takie publiczne "wyjście z ludem" to świetna promocja dla nich samych. A ludzie bojący się modernizacji i zmian na lepsze zawsze wymyślą niestworzone historie, najlepiej okraszone sporą dawką przesądów i legend wyssanych z palca, byle tylko było jak jest. Zgodnie z ich polityką, nadal powinniśmy skakać po drzewach i zbierać banany.

Wiem, łatwiej przeczytać "Fakt", "Super Express" czy "Pudelka" od artykułu popularnonaukowego. Ale może czasem warto nie wykazywać się tak jawną ignorancją w danym temacie, tym bardziej gdy chcemy otwarcie o nim dyskutować?

Już zupełnie na koniec - spytacie "A kim ty jesteś, żeby mówić takie rzeczy?". Otóż jestem studentką medycyny, która swoją wiedzę na ten temat czerpie z zajęć, wykładów i podręczników autorstwa prawdziwych naukowców i doktorów, którzy swoje tezy popierają latami badań i doświadczeń. Mam więc dostęp do najlepszego, a jednocześnie (niestety) najbardziej elitarnego źródła wiedzy. A widząc ciemnotę krążącą po kraju, postanowiłam choć trochę rozpowszechnić to, co sama wiem i wpuścić chociaż promień światła wiedzy do zamkniętych umysłów walczących ze zjawami.

1 komentarz:

  1. Naprawdę świetny, ciekawy i wartościowy blog. Zajrzę jeszcze niejeden raz! Pozdrawiam i życzę dużo powodzenia :-)

    OdpowiedzUsuń