poniedziałek, 31 grudnia 2012

Dwanaście / trzynaście

Podsumowania, podsumowania, gdzie się nie obrócę ktoś próbuje wypunktować najważniejsze wydarzenia mijającego roku, bądź pochwalić swoimi osiągnięciami. Nawet Facebook wciska mi swoją propozycję skrócenia ostatnich 366 dni na podstawie tych kilku statusów i obrazków z mojej tablicy. W takim razie, pozwólcie abym i ja uległa tej wszechogarniającej modzie.


Jadąc od początku - praktycznie do lipca nic ciekawego w moim życiu się nie działo. Zdałam egzaminy, to jest już jakiś plus. Podczas praktyk udało mi się choć trochę pomóc schorowanym, najczęściej nieprzytomnym ludziom. Szczerze powiedziawszy, to chyba moje największe osiągnięcie tego roku. Nie licząc jednej lekarki, udało mi się uzyskać przychylność pracowników oraz pacjentów, a to wcale nie jest proste dla studenta po pierwszym roku. I chyba nigdy nie zapomnę słów starszej pani codziennie odwiedzającej swojego nieprzytomnego męża, w których wyznała, iż moja obecność jest dla niej wsparciem w tych trudnych chwilach. Uwierzcie, dla takich słów warto żyć.

Następnie wreszcie pojawiły się długo wyczekiwane wakacje, moje ukochane Tatry (polskie, jak i słowackie) i po raz pierwszy w życiu Mazury. Tak, to była tegoroczna letnia miłość od pierwszego wejrzenia. Choć pogoda nas nie rozpieszczała, Polska Kraina Jezior, bliskość natury, a w samym środku tego wszystkiego ja, garstka znajomych i mała łódka tak mnie zauroczyły, iż na prywatnej liście "Do zrobienia" pojawiła się nowa pozycja: "Zdobyć patent żeglarski!".

Wakacje jak zwykle zbyt szybko się skończyły. Nadeszła szara rzeczywistość i powrót na uczelnię. Dzień Niepodległości przywitał nas nieszczególnie. Jest to bardzo eufemistyczne stwierdzenie, ale nie chcę zagłębiać się w tę kwestię. I tak naprawdę mam mocne wrażenie, że ten jeden dzień przysłonił cały rok.

Do osiągnięć, poza wyżej wspomnianym zdaniem pierwszego roku, mogę zaliczyć jedynie przeżycie kolejnego końca świata oraz zdanie neuroanatomii, co wcale do najprostszych zadań nie należało. A żeby tak do końca być szczerym, to nawet udało mi się coś opublikować. Może nawet kiedyś, w dalekiej przyszłości, się do tego "dzieła" przyznam.






Czego życzyłabym sobie na ten szczęśliwy (bo z 13 na końcu), nowy rok? 


Przede wszystkim zaliczenia wszystkich uczelnianych egzaminów. Może marudzę i narzekam niemiłosiernie na swoje studia, ale nie ma innej rzeczy, którą bardziej kochałabym robić. 
Więcej optymizmu, bo co roku jest go stanowczo za mało.
Cytując moją kumpelę: "Mniej kompleksów! Więcej wiary w siebie!". Też poproszę.
Siły do działania. Energii. Skupienia. Szczęśliwych i zdrowych członków rodziny oraz przyjaciół.
A na koniec: aby wreszcie ktoś ruszył moim światem tak, żeby zatrząsł się w posadach. Abym mogła się przekonać, czy te motyle w brzuchu to tylko bujda, czy może jednak coś w tym jest. I czy gdzieś tam za moim mostkiem bije jakieś serce.












Z doświadczenia wiem, że życzenia rzadko się spełniają. Mimo to, chciałabym, abyście ten zbliżający się 2013 rok przeżyli w szczęściu, zdrowiu i poczuciu miłości. Bo to naprawdę jest najważniejsze.




pics: kwejk.pl, weheartit.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz