sobota, 7 września 2013

Oczko

Tak jest, od wczoraj mogę oficjalnie wypić drinka w amerykańskim klubie lub też odwiedzić kasyno. Biorąc pod uwagę fakt, że raczej nie piję (posiadanie samochodu ma swoje dobre i złe strony), hazardem gardzę, a do USA w najbliższym czasie się nie wybieram, raczej nie mam z czego się cieszyć. Ot, kolejny rok poszedł w niepamięć, a ja postarzałam się o kolejne 365 dni.

Czyż to nie dobra pora na małe podsumowanie? Spokojnie, nie mam zamiaru skrótowo opisywać teraz wydarzeń z całych dwudziestu jeden lat mojego życia ;) Wystarczy mi sam ostatni rok.

Nie zbiłam fortuny, nie uratowałam grupy zakładników z rąk grupy terrorystycznej, nie spotkałam żadnej publicznie znanej osobistości, nie stałam się sławna. Nie odkryłam lekarstwa na raka, nawet nie napisałam jednej wartościowej pracy naukowej. Cały czas mieszkam z rodzicami i nawet o krok nie zbliżyłam się w kierunku ustabilizowania swojego życia uczuciowego.

Coś jednak się zmieniło. Zmieniłam się ja sama. Albo przynajmniej odkryłam to, co wiele lat umykało mojej uwadze. Wreszcie zaczęłam słuchać samej siebie. Wreszcie zaczęłam w jakimś stopniu szanować siebie jako osobę. Zaczęłam liczyć się ze swoim zdaniem i walczyć o swoje. Przestałam przejmować się tym co ludzie powiedzą. Koniec z zasłoną milczenia. Chociaż nie oznacza to, że mówię co mi ślina na język przyniesie. Zawsze zastanawiam się, czy to co mówię jest konstruktywne, wnosi jakąś wartość w rozmowę i nikogo nie rani. Bo taka wypowiedź ma najwyższą wartość. Przestałam na siłę robić rzeczy, które robić należy, bo tak wypada i tego od nas oczekuje społeczeństwo. Mimo naporów, nie idę ślepo tam, gdzie nie chcę. Przykład? Kilka. Nie chodzę do kościoła, choć wychowuję się w środowisku w większości praktykujących rodzin katolickich. Decyzja ta nie jest formą nastoletniego buntu - w końcu nie jestem już nastolatką; co więcej, to właśnie po wyjściu z drugiej dekady mojego życia zauważyłam, że owa Wspólnota, a już szczególnie jej duchowi przywódcy stanowią dla mnie grupę, od której pragnę oddzielić się grubą kreską. 

Na studia medyczne poszłam z pragnieniem wykształcenia się na lekarza sądowego. Przez pierwszy rok studiów i znaczną część drugiego twierdziłam jednak, że nie wiem, jaka specjalizacja by mnie ewentualnie interesowała. Dlaczego to robiłam? Bo ilekroć ktoś ze znajomych czy rodziny usłyszał, iż dostałam się na medycynę i pytał "No a potem...? Kim będziesz?" na moją odpowiedź robił wielkie oczy, po czym komentował. A komentarze te nie wyrażały przychylności w stosunku do mojej decyzji, więc po jakimś czasie stwierdziłam, że nie chcę tego słuchać i przestałam dzielić się swoimi planami.
Jednak podczas tegorocznych praktyk w przychodni zrozumiałam, że nie mogę żyć tak, jak wymagają tego ode mnie czy chcą tego inni. To moje życie, do cholery! Tylko ja mam prawo o nim decydować! To ja do końca swoich dni będę musiała znosić konsekwencje podjętych przeze mnie decyzji. I wolę żałować czegoś, co zrobiłam ze swojej własnej woli, niż czegoś co zrobiłam, bo tak wypadało, albo na to liczyli moi znajomi/rodzina.

Powoli zaczęłam się też przekonywać, że może jednak ludziom na mnie zależy. Moje poczucie własnej wartości w oczach innych ludzi jest dość mocno zaniżone i zdaję sobie z tego sprawę. Zawsze mam wrażenie, iż ludzie z mojego otoczenia traktują mnie jak chwilowy kaprys. Wiem na pewno, że w przypadku mojej śmierci w żałobie pogrążyłaby się moja najbliższa rodzina plus trzy osoby - przyjaciółki z podstawówki i gimnazjum, które są dla mnie jak prawdziwe siostry i bez których nie wyobrażam sobie żyć. Reszta ludzi, w środowisku których na co dzień przebywam, mimo że wielu z nich bardzo lubię i czuję się do nich przywiązana, nie daje mi odczuć, że odwzajemnia moje uczucia. Ale to może wynikać z faktu, że ja sama bardzo dobrze ukrywam to, co dzieje się w mojej głowie i sercu.

Aż nagle wczoraj, w moje urodziny, odezwała się do mnie niegdyś jedna z najbliższych mi osób, z którą kontakt nagle gwałtownie się urwał i od miesięcy panowała cisza. Myślałam, że to ja coś zrobiłam źle, może ja się zmieniłam. Może po prostu znudziłam się tej osobie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż ludzie rzeczywiście traktują mnie jak jeden z elementów wystroju wnętrz. Nie chciałam się narzucać, a ostatnie nasze kontakty przed zupełną ciszą dawały mi odczuć, że to właśnie robię. Że jestem już intruzem, a nie tylko dodatkiem do rozmów czy pasażerem na gapę przy stole w kawiarni. 

I tak sobie myślałam i utwierdzałam się w tym przekonaniu, powoli zresztą tracąc zainteresowanie całą tą sprawą, po czym przyszła wcześniej przeze mnie wspomniana wiadomość. A w niej przyznanie, że ta osoba za mną tęskni i chciałaby się spotkać. Choćby tylko na piwo, tak po prostu, żeby pogadać. Bo nie chciałaby, aby nasza znajomość tak się skończyła. Ten jeden SMS nie tylko mnie ucieszył, ale sprawił, że moja dość marna samoocena skoczyła oczko wyżej.

Jaka jest pionta tego wywodu? Otóż, Moi Drodzy - każdy z nas ma jedno życie. Każdy z nas ma swój określony czas, który może wykorzystać jak mu się żywnie spodoba. Czy warto w związku z tym zakuwać się w kajdany i dobrowolnie stać się więźniem konwenansów i przekonań innych ludzi? Czy warto patrzeć na siebie przez pryzmat osób stojących z boku? A może warto w końcu powiedzieć sobie To moje życie i tylko i wyłącznie ja powinienem o nim decydować? Czas, abyśmy zaczęli odkrywać siebie, robić to na co mamy ochotę. Nie dać się stłamsić, odkrywać swoje talenty i je rozwijać. Uwierzyć w siebie i w to, co się robi. Wtedy dopiero będziemy szczęśliwi z czasu, jaki spędzimy na Ziemi.

W związku z tym podjęłam jeszcze jedną, bardzo ważną dla mnie decyzję. Postanowiłam przedstawić Wam, mojemu skromnemu gronu czytelników, moją pracę, której poświęciłam dobry kawałek mojego wcale nie tak długiego życia. W poprzednich dwóch postach (Będę pisarką! i Chcesz być pisarką...?) przyznałam się do napisania dwóch książek. Poniżej wkleję linki do ich opisów w serwisie lubimyczytac.pl , a jeśli kogoś zainteresuje ich treść - zapraszam do czytania ;) Są one niestety dostępne tylko w wersji elektronicznej, ale dzięki temu są tańsze i mają okazję trafić do szerszego grona odbiorców. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak powstały - zapraszam do przeczytania wspomnianych przeze mnie wcześniej postów. Nikogo nie namawiam do zakupu tych pozycji, jeśli jednak ktoś z Was którąś już czytał lub jest zdecydowany, żeby to zrobić proszę, aby podzielił się ze mną swoją opinią i ewentualną (ale konstruktywną) krytyką :)

 






















Po kliknięciu na obrazek wyskoczy nowa karta ze stroną danej pozycji.

2 komentarze:

  1. Tym wpisem trafiłaś idealnie w mój dzisiejszy nastrój. Poza tym, mam ogromną ochotę na te książki, na pewno przyjrzę się im bliżej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi :) Jakbyś zdecydowała się je przeczytać, to bardzo bym Cię prosiła, abyś dała znać co sądzisz i jakie masz uwagi ;)

      Usuń