piątek, 16 listopada 2012

Nie chcesz mieć dzieci? Niemożliwe!



Kobieta bez instynktu macierzyńskiego. Większość ludzi pewnie się zastanawia, czy tego typu twór w ogóle istnieje, bądź też nawet nie wpadli na pomysł, że można ułożyć takie oto zdanie (a właściwie jego równoważnik). 
 
Czy to kolejna legenda, jak potwór z Loch Ness oraz Yeti? Ktoś gdzieś słyszał, co gorliwsi są święcie przekonani, że widzieli na własne oczy, choć najpewniej był to po prostu zwykły cień lub małe, dobrze wszystkim znane zwierzątko. A może jednak…? Może jednak kobieta nie pragnąca posiadać potomstwa naprawdę komuś się objawiła?

Jeśli do tej pory nie wierzyliście w tego typu „pogłoski” i „mity”, pozwolę sobie Was uświadomić. Otóż takie kobiety istnieją. Naprawdę. A jeśli potrzebujecie niezbitego dowodu, najlepiej przedstawicielki tego gatunku, macie go właśnie przed nosem. 
 
Tak, to ja
Odkąd pamiętam, nigdy nie chciałam mieć potomstwa. Patrząc na dzieci wcale nie piszczę, jak niektóre panie, nie ciumkam i nie cmokam, nie zachwycam się „Jakież ono jest słodkie!” bądź „Podobny do mamusi!”. Widok bobasa wcale mnie nie rusza. Jest mi równie obojętny, co… I tu mam problem, bo chyba nie ma nic, co w takim samym lub nawet większym stopniu mogłoby nie wzbudzać nawet krzty mojego zainteresowania. Nie mam podejścia do dzieci – nie umiem się z nimi bawić, rozmawiać, czy w ogóle zajmować. Moje ręce są najbardziej nieodpowiednim miejscem, w którym można ulokować swoją pociechę. A już jak słyszę płacz, uciekam gdzie pieprz rośnie.

Niejednokrotnie spotkałam się z tego typu reakcją: „Jak to?! Przesłyszałem/am się? NIE? Ty serio nie chcesz ich mieć??”. Plus oczy wielkie jak spodki i rozdziawione usta. Nie żartuję. Jako, iż nie kryję się ze swoim zdaniem na ten temat, słyszałam również zdania typu: „Ale swoje [w domyśle: dzieci] to inaczej”, „Jak znajdziesz tego odpowiedniego [znów w domyśle: faceta], to wtedy to poczujesz”, „Jak dorośniesz, to ci się odmieni”, czy też mój faworyt „A kto ci na starość szklankę wody poda?”.
 
Odpowiedź na twierdzenie numer jeden: właśnie tego najbardziej bym się bała. Ta mała istota, rosnąca z każdym dniem, byłaby „moja” (w cudzysłowie, gdyż uważam, że człowiek nie jest przedmiotem, który można posiadać), co jednocześnie oznacza, iż byłaby ode mnie całkowicie zależna i jednocześnie miałabym na nią ogromny wpływ. Przeraża mnie to, że w dużej mierze ja kształtowałabym jej osobowość i sposób myślenia. Zawsze później jakiś psycholog z Bożej łaski mógłby mi zarzucić, że takie-a-takie (złe lub odchodzące od normy) zachowanie mojego dziecka wynika z problemu/wydarzenia sprzed lat, o którym ja zapomniałam chwilę po tym, jak miało ono miejsce.
 
Numer dwa, czyli ten Jedyny. Pomijam fakt, że w dzisiejszych czasach trudno takiego znaleźć (ok, może ja źle szukam, albo mam za wysokie wymagania - miły, inteligentny i w miarę przystojny. Ale jeśli już się z kimś wiązać na całe życie, bo przecież rozwód źle wpływa na psychikę dziecka, to muszę być pewna, że za jakiś czas wszystko co było między nami  nie zniknie, zostawiając po sobie smak goryczy). Czy znalezienie mężczyzny, przy którym będę chciała trwać do końca życia, zmieni mój pogląd? Nigdy nie mówię nigdy, ale szczerze wątpię.
 
Trzy – jak dorośniesz. Tak, 20 lat to nie jest dużo. A może jednak? Sama się dziwię, ile moich znajomych w tym wieku dobrowolnie decyduje się na zaręczyny/ślub/zakładanie rodziny. Ja osobiście nie czuję się na tyle dojrzałą emocjonalnie i pewną siebie, żeby podjąć taką decyzję w drugiej dekadzie życia. Ale jestem też w wieku, w którym mam swoje zdanie, ukształtowane po długich przemyśleniach, zimnej kalkulacji i rozważaniu „za i przeciw”.
 
Na koniec prawdziwy kąsek! Pozwólcie, że powtórzę: „A kto ci na starość szklankę wody poda?”. Serio? TO ma być argument? Wybaczcie, ale leżę i kwiczę. Zastanawia mnie czy osoba to mówiąca zdaje sobie sprawę, że jeśli ludzie decydują się na potomstwo z TEGO powodu, w żadnym wypadku nie powinni go posiadać. Jest to egoizm w najczystszej postaci i żal mi dzieci, które właśnie na mocy takiego właśnie rozumowania znalazły się na tym świecie.

Jak już wspomniałam: nigdy nie mówię nigdy. W(y)padki chodzą przecież po ludziach ;)

PS. Gwoli ścisłości – nie oceniam w tym artykule ani nie twierdzę, że osoby, które zdecydowały się na dzieci mają nie po kolei w głowie. Wręcz przeciwnie, jestem pełna podziwu, ponieważ podjęły się tego trudnego wyzwania.


Dobra lektura na temat ;)

6 komentarzy:

  1. O! Mądry tekst. "Człowiek nie jest przedmiotem, który można posiadać", brawo! Ja np. się zastanawiam, czy ja mam przesłanki, aby zostac ojcem... :)


    POZDRAWIAM,
    KAMIL


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam na nowość :)

      Usuń
    2. Dzięki ;) Niestety, na uczelni jak zwykle nie dają żyć, ale postaram się jak najszybciej dodać kolejnego posta :)

      Usuń
  2. Nasz wakacyjny temat number one:P
    „A kto ci na starość szklankę wody poda?”- a skąd gwarancja,że to nie będzie opiekunka w domu spokojnej starości? Tak jak w przypadku bezdzietnych? Choć oczywiście nie mam zamiaru tam lądować:P Eve kupmy na starość camping i jedźmy na koniec świata! :D
    Ola:)

    OdpowiedzUsuń
  3. O ludzie. Dzieci są dla mnie małym koszmarkiem, z jednej strony. Z drugiej doceniam odpowiedzialne rodzicielstwo, bo to jest jednak wspaniała rzecz, kształtować czyjś charakter, podjąć się tak ogromnej odpowiedzialności, jaką jest odchowanie dziecięcia w szczęściu i zdrowiu.
    Dla mnie, w wieku 21 lat jest to kompletna abstrakcja i uważam, że stanowcza większość ludzi dzieci mieć nie powinna, z tego prostego powodu, że ludzie durni są niemożebnie i jeszcze wydaje im się, że rozumy pozjadali wszelakie. I strasznie mierzi mnie jak widzę różnego rodzaju "mądrych" rodziców, krzywiących swoje dzieci na każdym kroku, a później płacz, olabogarety, "nie tak cię wychowywaliśmy".
    Ja instynktu macierzyńskiego też nie mam za grosz, ale myślę, że to jest (w moim przypadku) kwestia właśnie młodego wieku, chęci wyszalenia się, skończenia studiów. Stabilizacja jako taka jest czymś absolutnie przerażającym, acz nie zdziwię się, jeśli w pewnym wieku moja macica zakrzyknie radośnie, że dziecięcia sobie życzy. Bo to chyba faktycznie jest tak, że własne nie denerwują tak wybitnie jak cudze i nawet jakąś emocją człek obdzielić potrafi z racji tej "własności".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej podzielam Twoje zdanie - szczególnie w kwestii wszechwiedzących ludzi, którzy twierdzą, że są ekspertami m. in. w dziedzinie bycia rodzicami.

      Usuń