piątek, 3 stycznia 2014

Co mnie denerwuje w kobietach – część II





BUŃCZUCZNA MARUDA


W Nowy Rok wyciągnęłam kumpelę do kina na drugą część „Hobbita” (uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!). Jak łatwo się można domyślić, widownia w większości składała się z męskiej części naszej populacji. Na sali było jednak kilka par i (na moje nieszczęście) koło jednej z nich przyszło mi siedzieć. W sumie nie dochodziły do mnie ssąco-mlaskające odgłosy, które za każdym razem wywołują nienawiść wśród pozostałych widzów. Co więc mnie tak wzburzyło?


Pod koniec filmu, kiedy krasnoludy walczyły ze Smaugiem, z prawej strony dopłynął do moich uszu komentarz wypowiedziany absolutnie nieprzyciszonym damskim głosem „Ale to jest nudne!”. Mniejsza o to, że miałam ochotę momentalnie wyrzucić tę laskę z sali kinowej. W końcu de gustibus non disputandum est* i nie każdy musi uważać hybrydę Tolkiena z Peterem Jacksonem za absolutne bóstwo. Słowa te skłoniły mnie jednak do przemyśleń na temat kobiecego marudzenia.


Wyrażanie swojej opinii jest jak najbardziej na porządku dziennym i każdy ma do tego święte prawo. Jest jednak różnica między wyrażeniem zdania na dany temat, okraszonym rzeczową argumentacją, a rzuceniem Ale to głupie!, Boże, co za nudy!, Jak ty możesz to oglądać/czytać/w to grać?!. Może nie jest to tylko domena kobiet, aczkolwiek z mojego doświadczenia wynika, iż częściej to właśnie my jesteśmy skłonne do prychania tego typu tekstami. W ten sposób dajemy do zrozumienia osobie preferującej wybrany typ rozrywki, że jego IQ dorównuje poziomowi ameby i w pełni nim gardzimy. (OK,  może wyolbrzymiam. Ale tylko troszkę). Za to jak ktoś okrasi podobnym komentarzem jej ukochaną komedię romantyczną, w zamian otrzyma forever focha z przytupem i melodyjką, o którym pisałam już w poprzednim poście.


GŁUPIUTKA PANIENKA


Zagrywka bardzo nieczysta, gorsza niż brutalny faul na boisku podczas finału Mistrzostw Świata. Przykład z życia wzięty: na zajęciach z etyki lekarskiej dyskutowaliśmy o wynajmowaniu ludzkich inkubatorów, popularnie zwanych surogatkami. Jedna z koleżanek gorąco poparła ten pomysł argumentując, że jest to najlepszy z możliwych inkubatorów (zgadzam się) i w sumie co w tym złego? Przyszli rodzice są zadowoleni, bo dosłownie dostaną swoje wymarzone dziecko, a kobieta, która swojego brzucha użyczyła dostanie odpowiednie wynagrodzenie. I wszyscy są szczęśliwi!


I tu pojawił się mój sprzeciw, gdyż wg prawa polskiego matką biologiczną jest kobieta, która owo dziecko urodziła. Genetyka póki co ma niewiele do powiedzenia w tej sprawie. A organizm ciężarnej wytwarza hormony, m. in. oksytocynę, która odpowiada za silną więź matki z dzieckiem. W związku z tym zdarzają się sytuacje, że surogatka po urodzeniu nie chce oddać dziecka swoim „pracodawcom”. W razie rozprawy sądowej (chociaż w Polsce wynajmowanie brzucha jest nielegalne) prawa do dziecka otrzyma rodząca. Tu pies pogrzebany – dorośli będą się ciągać po sądach, prośbą, groźbą i czym tam jeszcze będą próbowali wpłynąć na drugą stronę, niszcząc sobie doszczętnie nerwy. Dziecko w pewnym momencie też nabierze świadomości, a sytuacja wcale nie będzie dla niego łatwa do przyjęcia. Czy zatem można tak lekko stwierdzić, że wszyscy są szczęśliwi?


Koleżanka próbowała się jeszcze przez chwilę bronić, jednak widząc, że raczej nie ma szans, postawiła wszystko na jedną kartę. No, ale przecież ty nie chcesz mieć dzieci, więc nie ma o co się kłócić zakończyła dyskusję słodkim głosikiem z szerokim uśmiechem na twarzy. Aby była jasność – lubię tę koleżankę, jednak taki obrót spraw po pierwsze zbił mnie z tropu, po drugie nieźle wkurzył. Brak mi argumentów, więc robię słodkie minki i liczę, że ktoś się na to nabierze? Może na facetów to działa, lecz na mnie bynajmniej nie.


Panienki głupiutkie stosują swój chwyt nie tylko w dyskusjach. Pojawiają się nagle, kiedy dziewczyny próbują zatuszować swoje faux pas*, brak rozeznania w temacie lub zwyczajnie grają na uczuciach swojego ukochanego, żeby coś na nim wymusić. Przykrym jest fakt, że mężczyźni dają się nabrać na takie zagrywki. Co tylko utwierdza te panie w przekonaniu, iż metoda jest skuteczna i warto ją kultywować.


I JESZCZE KILKA INNYCH…



Brak zdecydowania nawet w najdrobniejszych sprawach. Niby od podejmowania męskich decyzji są mężczyźni, ale czy naprawdę musimy radzić się dziesięciu koleżanek, czy warto zainwestować 3,50 zł w różowy lakier do paznokci? Zresztą, i tak nieważne co powiedzą, kobieta dalej nie będzie wiedziała na co się zdecydować. Aż w końcu zadecyduje za nią przypadek.


Plotki, ploteczki, diety, ciuchy i faceci, czyli stereotypowo najczęstsze tematy babskich rozmów. Raz na jakiś czas – spoko, ale jeśli miałabym gadać o tym non stop, to mój mózg zamieniłby się w końcu w płynną galaretę. Naprawdę są ciekawsze tematy do obgadania, tylko niektóre wymagają posiadania trochę większej ilości wiedzy. A z tym, jak wiadomo, u niektórych bywa różnie.



Drogie Panie, mam nadzieję, że nie strzelacie mi teraz focha ;) Opisałam tu kilka zachowań, które pojawiają się u przedstawicielek naszej płci, jednak na szczęście nie dotyczą każdej z nas. Są to głównie stereotypy, jednakże pamiętajmy, że każdy stereotyp ma swoje źródło w prawdziwym świece.




*Wujek Google pomoże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz