środa, 8 stycznia 2014

Z pamiętnika studentki medycyny #3




Jako, że jestem na trzecim roku wiele osób pyta mnie czy już podzielili nas na specjalizacje i jaką wybrałam. Ostatnio nawet kłóciłam się z pracownikiem ubezpieczalni, który chcąc zaznaczyć te dane w dokumentach upierał się, iż musiałam już przecież wybrać specjalizację! Sama kiedyś myślałam, że tylko dwa pierwsze lata studiów medycznych są „ogólne”, a potem kształcimy się w konkretnym kierunku. Aby więc ukrócić te plotki i domysły, wlać w Wasze głowy nieco prawdy, postanowiłam spłodzić wpis pokrótce przedstawiający ścieżki kariery młodego medyka.


Pierwszym krokiem w świat białych kitli jest oczywiście zdanie matury. I to nie byle jakiej, bo rozszerzonej z biologii oraz (w zależności od uczelni) również rozszerzonej chemii i/lub fizyki. Ja potrzebowałam tylko biologii i chemii – na szczęście ;) Już w liceum wbijano nam do głów, że aby w ogóle myśleć o składaniu papierów na medycynę musimy uzyskać przynajmniej po 90% z obu tych arkuszy. Jest w tym sporo racji: w moim roczniku próg w Poznaniu wynosił 172 pkty (suma procentów z biologii i chemii), czyli średnio trzeba było mieć przynajmniej te 86%.


Dostaliśmy się już na studia (serio myślicie, że jest się z czego cieszyć?), więc co dalej? Otóż teraz są dwie drogi, jednak różniące się zaledwie jednym szczegółem. W zależności, w którym roku nas przyjęli tyle lat będziemy studiować. Mój rocznik jest ostatnim, który na uniwersytecie spędzi 6 lat. Rocznik niżej ma już studia pięcioletnie, co według mnie (a także wielu mądrzejszych person) jest kompletną bzdurą. Spróbujcie ogarnąć taką samą ilość materiału mając na to 365 dni mniej niż do tej pory (czyli potwornie dużo). Fajny pomysł? Niekoniecznie. Jednak nie ma co biadolić, ktoś na stołku tak postanowił, a plebs nie ma nic do gadania.


Chociaż ja bym kazała tej osobie przejść przez pięcioletni kurs medycyny. Może wtedy by ją oświeciło, że oszczędności oszczędnościami, ale student cyborgiem nie jest.


(Doszły mnie jednak słuchy, że ktoś zmądrzał i od przyszłego roku ma powrócić system sześcioletni. Czyli ktoś tam jeszcze w tej Warszawie używa głowy do bardziej szczytnych celów niż walenie nią w blat mahoniowego biurka).

Anyway, jako szczęśliwi studenci rozpoczynamy pierwszy rok, potem (jeśli się uda) drugi i zastanawiamy się co zajęcia, na które chodzimy, mają wspólnego z leczeniem ludzi? Odpowiedź jest prosta – niewiele, więc nie będę się nad tym rozwodzić. No i wreszcie ten trzeci rok! Moja uczelnia powiększa wtedy powstałe już grupy studenckie przez redukcję ich liczby (czyli zamiast 16 siedemnastoosobowych grup, mamy 10 grup po dwadzieścia parę żaków). Wreszcie też nieśmiało zaczynamy witać szpitalne progi. Jednak nie wybieramy sobie specjalizacji! Na to przychodzi czas po studiach.


OK, reszta studiów to coraz częstsze przebywanie na oddziałach, a coraz rzadsze w murach uczelni. Załóżmy więc, że szczęśliwie dobrnęliśmy do końca szóstego roku. Teraz czeka nas jeszcze rok stażu w szpitalu (już z tytułem lekarza), czyli po prostu pracy na różnych oddziałach przez określony czas i podpatrywanie zabaw dorosłych. Jak się uda – będzie to praca, za którą dostaniecie wynagrodzenie. Jednak miejsc stażowych jest mniej niż absolwentów uniwersytetów medycznych i tak często okazuje się, iż ten rok trzeba przepracować w ramach wolontariatu. Dlatego wszyscy wielbią weekendowe i świąteczne dyżury na SORze lub w karetce, dzięki którym stać nas na opłacenie czynszu. W tak zwanym międzyczasie musimy zdać Lekarski Egzamin Końcowy (LEK), sprawdzający naszą wiedzę nabytą przez ostatnie lata.


Dopiero po odbębnieniu stażu i pomyślnym zdaniu LEKu myślimy o specjalizacji. Jednak ilość miejsc na określoną speckę jest ograniczona, tzn. w danym roku na przykład na medycynę sądową w Wielkopolsce jest jedno miejsce, a na pediatrię 48. Ciekawostka – pediatria i medycyna rodzinna to specjalizacje z największą liczbą miejsc. O przyjęciu decyduje wynik LEKu, bądź… znajomości. W każdym razie specjalizacja dzieli się na specjalizację ogólną (czyli pierwszy etap wtajemniczenia) i szczegółową (etap no. 2). W zależności od wybranej ścieżki naukowej, oba te etapy mogą trwać 2-4 lat każdy.





Dopiero po przejściu przez te wszystkie stopnie budzimy się nagle w łóżku mając na karku trzydziestkę z hakiem i z radością krzyczymy Jestem lekarzem!, a potem wracamy do szarej codzienności, zmęczeni życiem wlewamy w siebie pierwszy tego ranka hektolitr kawy i ledwo powłócząc nogami udajemy się na kolejny dyżur. 






pics: google.com

1 komentarz:

  1. Moja dobra znajoma studiuje medycynę, więc wiem jak to wygląda. Wiem też, jak irytujące mogą być różne komentarze czy stereotypy dotyczące studiowania/wykonywania zawodu. Dlatego taki post jest potrzebny.
    Ostatnia grafika jest bardzo trafna - tak mi się przynajmniej wydaje;)

    OdpowiedzUsuń