piątek, 13 września 2013

Bezrobocie

W ciągu roku marudzisz, że nie masz na nic czasu. Codziennie budzik zrywa Cię z łóżka o nieludzkiej godzinie, zmuszasz się, żeby zawlec się do łazienki, a później do kuchni. Czeka Cię kolejne kilka godzin, tak bardzo podobnych do dnia wczorajszego. I tego przedwczoraj. No dobra, całego tygodnia. Albo, bardziej już dosadnie i zgodnie z realiami - wszystkich Twoich dni, odkąd podjęłaś decyzję, iż chcesz pracować. Jedynym światełkiem w tunelu są weekendy, pierwszy dzień miesiąca i wiążąca się z nim wypłata oraz wakacje.

A gdyby tak wakacje trwały cały rok?

Czyż to nie kusząca propozycja? Wstawanie, o której Ci się żywnie podoba. Balowanie do późnej nocy, lub raczej wczesnego ranka. Relaks przez cały dzień. Wreszcie przeczytam tę stertę książek, które dostałam w ciągu ostatniego roku! Wreszcie obejrzę te wszystkie filmy, którymi tak zachwycają się moi znajomi oraz tymi, które uzbierały tak wspaniałe recenzje na Filmwebie! Zacznę o siebie dbać, zacznę biegać, przestanę jeść chemiczne kompozycje, które na co dzień z braku czasu odgrzewam w mikrofali. Nauczę się gotować, zainstaluję i ukończę ten kurs językowy, który dostałam kiedyś na gwiazdkę. Namaluję coś, albo nie! Napiszę książkę! Nauczę się grać na jakimś instrumencie, w końcu zawsze o tym marzyłam. Gruntownie posprzątam swoje mieszkanie, wyrzucę śmieci, które przez lata nagromadziły się w szafkach, posegreguję ciuchy na te noszone, już nienoszone, ale dobre (oddać na Czerwony Krzyż!) i te do wyrzucenia. Pojadę za granicę, zwiedzę cały świat...!

Wreszcie nadchodzi ten dzień - rzucasz wszystko i pędzisz do domu, na kartce papieru spisujesz swoje marzenia zamieniając w plany. Przyszłość ma smak drinka z palemką, świetlista jak Słońce w samo południe przy bezchmurnym niebie. Świat należy do Ciebie, w końcu wreszcie masz na wszystko czas!

Mija miesiąc i robisz rachunek sumienia - nie jest tak źle, przeczytałaś kilka książek, obejrzałaś parę filmów z listy, spotkałaś się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, poszłaś kilka razy na imprezę i balowałaś do rana. Dwa razy poszłaś biegać - całkiem dobrze jak na początek! Wszystko wygląda obiecująco! Co prawda jeszcze nic nie ugotowałaś, ale już obejrzałaś jakiś program o zdrowym odżywianiu i wiesz już, na co powinnaś zwracać uwagę przy zakupie żywności. Kupiłaś nową sukienkę, choć do tej pory chodziłaś tylko w spodniach i to zawsze długich - w końcu wakacje to czas szaleństw! Na weekend pojechałaś do stolicy, nigdy tam nie byłaś, a od czego lepiej zacząć wielkie podróże, jeśli nie od własnego podwórka?

Patrzysz na listę, którą sporządziłaś miesiąc temu. Sprzątanie, nauka języka, gry na instrumencie, napisanie książki... OK, na to mam jeszcze czas, przecież nic mnie nie goni! 

Po kolejnych dwóch tygodniach zaczynasz czuć coś dziwnego. Kolejne książki odhaczone, podobnie jak i filmy, jednak powoli tracisz cierpliwość do życia życiem fikcyjnych bohaterów. Wątroba odmawia współpracy i nie jest w stanie przyjąć ani grama alkoholu, ale to nawet dobrze, w końcu miało być zdrowe odżywianie. No tak, tylko z tym jest pewien problem, bo ilekroć przechodzisz obok tej cukierni na rogu, Twoje zmysły zostają odurzone wspaniałym zapachem i wyglądem wypieków. Marchewka ani kalafior nigdy nie wyglądały tak apetycznie, jak ten piękny ekler polany czekoladą. Wchodzisz do domu sfrustrowana brakiem silnej woli i rozglądasz się dookoła. Posprzątasz jutro, w końcu jutro też jest dzień. Nie masz nastroju do nauki języka, ani weny do pisania. Wiesz, że Twoja przyszła książka już siedzi gdzieś tam, głęboko w Twojej głowie i prędzej czy później z niej wyjdzie, nie ma sensu wszystkiego przyspieszać i robić byle jak.

Powoli czujesz, że chyba zaczyna Ci się nudzić. Nie, to przecież niemożliwe! Dzwonisz do przyjaciół. 
- Wiesz, obiecałam mamie, że do niej dziś pojadę i zostanę do końca tygodnia.
- Niestety, jestem w pracy, nie dam rady.
- Umówiłem się z tą ekstra laską, nie mogę tego odwołać, sorry!
- Hmmm, wiesz co, jestem trochę nie przy kasie, jeśli wiesz, co mam na myśli, muszę zacząć oszczędzać i przestać stołować się na mieście.

Ostatnie uwaga dziwnie odbija się echem po Twojej głowie. Wiedziona złym przeczuciem, otwierasz laptopa i wstrzymując oddech logujesz się na stronie banku, w którym założyłaś konto. Ciarki przechodzą Ci po plecach, gdy widzisz sumę niewiele różniącą się od okrągłego zera. Co teraz? Co teraz?! Przecież nie zadzwonisz z płaczem do rodziców, żeby wybulili kilka stów na Twoje plany, których spełnienie i tak nie pozwoli Ci w najbliższym czasie na oddanie zaciągniętej pożyczki. Jesteś już dorosła, nie chcesz przecież żeby sterani rodzice łożyli na Ciebie jak na nastoletnie dziecię. Masz dumę, godność, nie chcesz czuć się od nich zależna!

Kolejne dni mijają, a Ty masz wrażenie, że szlag jasny Cię zaraz trafi. Nie zrobiłaś nic konstruktywnego, z nikim się nie widziałaś, nigdzie nie pojechałaś. Nic też nie zarobiłaś, a niedługo przyjdą rachunki. Czas się dłuży - wiesz, że powinnaś jakoś go wykorzystać, ale nie masz siły. To chyba przesilenie jesienne (istnieje w ogóle coś takiego??). Nie widzisz sensu w sprzątaniu, przecież i tak nikt tu nie przychodzi. Kręcisz się w tę i z powrotem, przytłoczona uczuciem beznadziei. 

Boże, moje życie nie może tak wyglądać! Zwariuję!

I wtedy myślisz, jak to dobrze było mieć pracę. Mieć codziennie kontakt z tymi ludźmi, z którymi mogłaś ponarzekać na wymagającego szefa, czy polityczne bzdury wygadywane przez reporterów w telewizji. Zaczynasz tęsknić do dni, które były wypełnione od A do Z i ledwo starczało Ci czasu na sen. Myślisz o tym, że wtedy miałaś jakiś cel - awans, podwyżkę, uzbieranie pieniędzy na wakacje - a teraz masz wakacje non stop i już nie jest tak kolorowo. Zrobiłaś się leniwa, brak Ci motywacji, potrzebujesz kopa do działania, ale sama nie potrafisz go sobie wymierzyć.

Któregoś dnia wybuchasz! Koniec, koniec z tym życiem w zawieszeniu! Koniec z nijakimi dniami spędzonymi na kanapie! Z tym byle jakim czasem przeciekającym Ci przez palce!

W Internecie szaleńczo poszukujesz ofert, dzwonisz do znajomych ze starej pracy, obdzwaniasz wszystkich, którzy mogliby Ci pomóc. Wreszcie czujesz się Panią swojego losu, wreszcie czujesz, że COŚ ROBISZ.

Mija miesiąc. Twoje zdeterminowanie, a może raczej desperacja, dało owoc w postaci stałej posady. Znów pobudka wcześnie rano, znów codzienna rutyna, ale nagle zauważasz, że im więcej masz zajęć, tym lepiej organizujesz sobie czas. W weekendy spotykasz się ze znajomymi, idziecie coś zjeść na mieście, trochę się pobawić, wreszcie masz na to pieniądze. Podczas długiego weekendu jedziesz pociągiem do Berlina, bo blisko, a masz tylko cztery dni. Ale tyle wystarczy.

Wreszcie czujesz, że po coś zostałaś stworzona, masz jakiś mały, mikry wręcz wkład w funkcjonowanie tego świata, ale zawsze lepsze to niż nic. Już wiesz, że wieczne wakacje nie są dla Ciebie. I w pełni pojęłaś, dlaczego negatywnie nacechowane słowo "bezrobocie" dosadniej je określa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz