niedziela, 22 września 2013

Weselna szopka

#1

Wczoraj odbył się ślub. Nawet nie jeden, ale to właśnie o ten konkretny, w wiosce na wschodzie Polski wzięty, mi chodzi. Na tym ślubie para moich znajomych bawiła się w gości weselnych, a kolega nawet, jako brat pana młodego, zajął miejsce świadka. Zaproszenie dostali dawno, mieli więc sporo czasu, aby zarezerwować termin w swoim kalendarzu i stosownie się przygotować. I o ile mój kolega zbyt dużo uwagi owym przygotowaniom nie poświęcił, w końcu ileż można wybierać jeden garnitur, o tyle moja kumpela od początku wakacji myślała o nich wielokrotnie.

Sukienki - co najmniej dwie. No bo przecież, jako że impreza odbywa się na drugim końcu kraju, zostaną tam na cały weekend, a więc będą na poprawinach. A każda z nas wie, że nie można obskoczyć dwóch imprez w jednej kreacji! Toż to by było owo słynne faux pas, o którym co jakiś czas piszą plotkarskie portale i magazyny modowe! Dwie sukienki oznaczają jednak pewne problemy: na ślub nie można ubrać białej, kremowej, ecru, cafe au lait, ani żadnej innej nazwy, którą mogłaby na siebie włożyć panna młoda. Chodzą plotki, że to ona właśnie ma być gwiazdą tej imprezy, dajmy jej więc odrobinę zabłysnąć. Dużą gamę kolorów musimy jednakże wyeliminować. No dobrze, trzeba wybrać jakieś inne, dwa różne!, bo nie wypada ubrać dwóch sukienek w tym samym kolorze. To tak, jakby mieć tylko jedną, a nie o to nam chodzi. Sukienki nie mogą też być za krótkie, zbyt obcisłe (i tu już nie tylko z powodów estetycznych i etycznych, ale także trzeba pomyśleć o ogromnej ilości jedzenia i alkoholu, na które po miesiącu głodówek rzucimy się jak wygłodniałe wilki), odsłaniające zbyt wiele naszego ciała. Skromne, stonowane, ale nie daj Boże - nudne!, podkreślające naszą urodę, lecz nie przyćmiewające blasku Pary Wieczoru.

Sukienka potrzebuje też butów. Dwie sukienki = dwie pary. Istny koszmar! A ile pieniędzy! Nie, nie, nie, jedna para musi wystarczyć! Ale jak tu dobrać kolor komponujący się z obiema kreacjami? Istna zagwozdka, wojskowe plany taktyczne to przy tym pikuś! Potrzebna też będzie torebka na takie drobiazgi jak chusteczki na otarcie łez, telefon, bez którego świat przecież się zawali, bo przecież bez naszej kontroli Obama na pewno wywoła III wojnę światową, puder, tusz do rzęs, róż, szminka coby w połowie imprezy szybko makijaż poprawić... Nie zapominajmy, że dodatki w tym samym kolorze są już passé!

Makijaż i włosy, manicure, pedicure... Po pierwsze Sephora, a tam tylko dzięki promocji 3 w cenie 2 zostawiamy 130 zł, bo inaczej należałoby jeszcze doliczyć 45 zł za ten zupełnie zwyczajny błyszczyk. Fryzurę trzeba będzie wykombinować samemu, zgodnie z zasadą "Nigdy nie ufaj fryzjerowi z wioski daleko na wschodzie". Kupić lokówkę? A może koczek? A gdyby tak warkocz spleść...?

Tydzień przed weselem usilne powstrzymywanie apetytu, w końcu na weselu trzeba wyglądać na zagłodzoną... eee, szczupłą i powabną rzecz jasna! Ech, kogo próbujemy oszukać...? Przecież przez tydzień co najwyżej humor stracę, nie kilogramy!

#2

Ćwierć wieku brzmi dumnie. O wiele lepiej, dostojniej niż zwykłe 25 lat. Rodzice mają rocznicę ślubu, nie byle jaką, bo już srebrną!, a ich córka, moja przyjaciółka, pomaga w przygotowaniach i zastanawia się, gdzie tu znaleźć partnera na imprezę?
Obchody rocznicowe również odbywały się w dniu wczorajszym. Cały tydzień skontaktowanie się z moją kumpelą graniczyło z cudem. Zajęta przygotowaniami i pilnowaniem, aby wszystko było jak należy, próbuje rozwiązać swój własny, mały problem. Jeśli pojawi się sama - najgorsza opcja, tylko w ostateczności - będzie się czuła jak stara panna, w oczach rodziny będzie starą panną, co w efekcie da jej do zrozumienia, że właściwie to jest starą panną i nieudacznicą. Ambitne studia, lekcje śpiewu, gry na pianinie, umiejętność pociągania smyczkiem po strunach skrzypiec, liczne zdolności manualne przecież nie grają tu żadnej roli, wszyscy wiedzą, że jak baba nie ma faceta to coś z nią nie tak.

Najlepiej przyjść z kimś, z kim łatwo się gada i przyjemnie jest przebywać. No ale przecież przyjaciółki ze sobą nie weźmie, co by ludzie pomyśleli???

Kandydaci płci męskiej: z rodziny - odpada, to prawie tak, jak przyjść samemu. Kolega - a nóż sobie pomyśli, że to propozycja na coś więcej? Przyjaciel gej, o którego orientacji tylko my wiemy - opcja idealna, ale niestety najczęściej pojawiająca się tylko w serialach. Pada więc na kolegę.

Kolega musi być wyższy, w końcu te dziesięciocentymetrowe szpilki nie będą się dłużej marnowały w szafie. Przystojny, ale nie przesadnie, coby nie był rozchwytywany przez dalsze kuzynki, ani też zbyt zadufany w sobie. Dżentelmen, ale nie nadskakujący nam przy każdej najmniejszej okazji, przecież potrafimy dać sobie radę. Ktoś znajomy większej grupie gości, żeby nie trzeba było go niańczyć i wprowadzać do towarzystwa. Żeby czuł się swobodnie i żebyś Ty mogła się zrelaksować. Niezbyt nachalny, ale też nie traktujący partnerki jak powietrze. I nie może mieć obiekcji co do motywu imprezy, jakim jest Amerykańska Preria!

#3

Znów sobota, 21. dzień września, miasto ponad 100 km pod stolicą wielkopolski. Grupa ludzi w kościele, czekają na Młodą Parę, aż wejdą główną nawą kościoła przystrojonego specjalnie na tę okazję. I ja, zastanawiająca się - co ja tu do cholery robię?

Mała retrospekcja: jest sobota rano. Zwlekam się z łóżka, wychodzę z pokoju i już, już mam włączyć światło w łazience, gdy na korytarzu łapie mnie tato. "Pojedziesz z mamą na to wesele? Bo ja źle się czuję"; kaszel na potwierdzenie swych słów, a dla lepszego efektu jeszcze głośne dmuchanie nosa. 

OK, nie ma sprawy.

Przecież nie pozwolę, aby mama jechała sama. Zbyt dobrze wiem, jak to jest "bawić się" samotnie na imprezie na cześć pewnej pary, w otoczeniu innych par. Rodzina niezbyt mi co prawda znana, pan młody widziany przeze mnie wcześniej ledwie raz. Ale sytuacja mojej mamy niewiele lepsza. Babcia jechać nie chce, choć ona najbardziej by się w tym towarzystwie, w tej sytuacji odnalazła. Nie chce, bo u fryzjera nie była i już nie zdąży, w ogóle przecież się nie przygotowała, nie nastawiła psychicznie, no nie, bo nie i koniec. Biorę więc sprawy we własne ręce. Plan - umyć włosy (jak codziennie), wysuszyć (jak każdego dnia, gdy jest zbyt zimno aby same wyschły), rozczesać (jak za każdym razem, żeby kołtun jeden wielki mi się na głowie nie zrobił; makijaż ten sam co normalnie, tusz na rzęsy, kreska czarną kredką, odrobina podkładu. Sukienka jakaś w szafie wisi, Bogu dzięki, że na początku wakacji postanowiłam ją zwęzić i wreszcie dobrze na mnie leży. Czarne buty na obcasie, ostatni (zarazem jedyny) raz noszone rok temu, wyglądają na nowe, a nawet jeśli nie, to ja się tym przejmować nie mam zamiaru. Kolczyki akurat dwa dni wcześniej zakupione, choć zupełnie nie w związku z żadną okazją. I voilà, outfit gotowy, partner (a właściwie partnerka-rodzicielka) wyszykowana, spontaniczne zaliczenie ślubu i wesela - jest!


Trzy historie, trzy dziewczyny, jeden dzień, podobne sytuacje, lecz zupełnie różne punkty widzenia. 
Dla porównania i do przemyślenia ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz